wtorek, 12 sierpnia 2014

Koniec roku eksperymentów

Rok temu wyszła moja książka o produktywności (i e-book). I zaczął się rok eksperymentów.

Dokupiłem trochę sprzętu, zacząłem treningi "na poważnie" na różnych frontach, miałem wykłady na Slot Art Festiwalu, wystąpiłem na paru konferencjach, nagrałem parę filmików o rozwoju osobistym i produktywności, próbowałem różnych koncepcji na blogu, youtubie, zacząłem pisanie dla Lifehack i Productive Magazine PL, przeorganizowałem swoje aktywności. Istny chaos. Eksperymenty i lekcje do wyciągnięcia.

Tegoroczny Slot Art Festiwal zbiegł się z podsumowaniami, a jednocześnie był niezwykle inspirujący, dzięki paru ludziom, których spotkałem i miałem okazję zamienić parę słów - chyba szczególnie Konradowi Kruczkowskiemu z bloga Halo Ziemia. Swoją drogą to, co Konrad zrobił z kobietami osadzonymi w areszcie śledczym jest fantastyczne.

Bardzo dużo uczę się robiąc szkolenia i prowadząc wykłady. Kiedy projektuję ćwiczenie, testuję je na sobie i często odkrywam nową rzeczywistość. Dlatego właśnie bardzo lubię tworzyć nowe treningi! - pozwalają mi spojrzeć na samego siebie z innej perspektywy. Jedno z ćwiczeń, które stworzyłem na potrzeby Slotu bardzo mi pomogło podjąć różne trudne decyzje, a jednocześnie wyzwolić mnóstwo energii.

Przyznam się Wam, że mój poziom energii i zapału w pisaniu tutaj bardzo się waha i dlatego ten blog w tej formie przestanie niedługo istnieć. Chcę dawać z siebie wszystko. Robić najlepiej jak potrafię. Kiedy robiłem diagnozę swoich wartości, jedną z pierwszych była "pasja" i "autentyczność". Kiedy tu piszę, chcę żeby wypływało to z mojej głębi. Z moich wartości. Z jakiejś głębszej misji na życie.

Wrzesień przyniesie coś zupełnie nowego. Potrzebowałem czegoś, co będę robił z prawdziwą pasją, w czym mógłbym się rozwijać, a jednocześnie będzie przynosić ludziom realną wartość. Coś, co do tego będzie radością i zabawą. Kiedy myślę o nowym projekcie, uśmiecham się, jest kosmiczny, zobaczymy jak Wam się spodoba :)

Przez ostatni rok pootwierałem mnóstwo drzwi, wiele się nauczyłem, nie wiem nawet ile razy odbiłem się od ściany, czasem miękkiej, czasem twardej. Mam nadzieję, że lekcje odrobiłem porządnie! Z wielu aktywności już zrezygnowałem, zamykanie innych jest w drodze, teraz pora zatankować paliwo do pełna i wystrzelić z pełną prędkością w tej garstce, która zostanie.

Dziękuję Ci, że to czytasz, szczególnie, jeśli komentujesz lub piszesz do mnie. Nawet jeśli nie - świecisz się w statystykach i dajesz mi energię do dalszego pisania. Ktoś to czyta, dla kogoś to jest wartościowe - niewiele jest wspanialszych uczuć.

Do usłyszenia!


sobota, 19 lipca 2014

Spełnianie marzeń

Siedzę spakowany, za chwilę wyruszam i jest spora szansa, że za niecałe 48 godzin spełnię swoje marzenie z dzieciństwa. Trudno opisać to uczucie! Mieszanka ekscytacji, wzruszenia, strachu... Do tego ogromna wdzięczność dla jednego człowieka.

Nie pamiętam jak wpadłem na "Ostatni wykład", ale jego autor, Randy Pausch, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Historia jest bardzo poruszająca i polecam każdemu ją zobaczyć.
Po filmie przyszła pora na książkę, w której Randy porusza dużo więcej prywatnych wątków, o których, jak sam przyznaje, nie mógłby publicznie powiedzieć bez całkowitego "rozklejenia się".

O książce i filmie wspominam dlatego, że to właśnie po ich "pochłonięciu", usiadłem na łóżku wzruszony i zadałem sobie pytanie: a o czym ja właściwie marzę?
Zrobiłem sobie dobrą herbatę, wyłączyłem telefon, wziąłem kartkę papieru, usiadłem i wyruszyłem w podróż poszukiwania marzeń. To było 6 lat temu. Moje życie było pełne aktywności, zadań do wykonania, ambitnych celów do osiągnięcia, spotkań, biegu z dnia na dzień i tygodnia na tydzień. Tak naprawdę, rzadko myślałem kategoriami marzeń.

Wtedy, w magicznej krainie pokoju w którym mieszkałem, w godzinę, która trwała niczym całe popołudnie, wypisałem sobie marzenia: uśmiechnięte, zuchwałe, nieśmiałe, a niektóre szalone.
Niewiele później niesiony różnymi przeżyciami i silnymi emocjami, lista została potargana i wyrzucona.

Sześć lat później wciąż pamiętam dokładnie co na niej było, o takich rzeczach trudno zapomnieć! Parę z nich już się spełniło - dzięki szczęściu, różnym decyzjom, a niektóre dzięki Przyjacielowi.
To jedno, wyjątkowe pragnienie ma szansę spełnić się pojutrze i wiem, że to dzięki temu, że sobie je uświadomiłem i zapisałem. Wyjątkowe dlatego, że tę tęsknotę pamiętam jeszcze z czasów głębokiego dzieciństwa i wyjazdów do babci.

Może to dziwne, ale latami mogę nosić coś w sercu i w pełni sobie tego nie uświadamiać, aż chwilę nad tym nie pomyślę i nie naskrobię. Moment, w którym zobaczyłem to przed sobą, napisane moim charakterem pisma, pomyślałem: zrobię to.

Kończę pakowanie, wyruszam. Oby się udało!
A może i Ty masz w sobie marzenia, które krążą w nienazwanej przestrzeni, przytłoczone codziennymi aktywnościami?

czwartek, 10 lipca 2014

Slot Art Festiwal 2014

Chyba każdy ma takie miejsca, do których lubi wracać co rok. To samo miejsce, garstka znanych ludzi, inspiracje, pomysły, ale też świadomość mijającego czasu - byłem tu dokładnie rok temu!
Dla mnie takim miejscem jest Slot Art Festiwal. Aż trudno uwierzyć, ale jestem tu jedenasty raz! :)

Nie potrafię nawet powiedzieć ile dzięki Slotowi zyskałem. Uwierzyłem w otwartość ludzi, ładowałem akumulatory, mogłem spróbować chodzenia na szczudłach, pouczyć się języka migowego, grania na bębnach i digeridoo, pantomimy, śpiewu, odbyć dziesiątki godzin rozmów, wysłuchać wykładów niezwykłych ludzi, posłuchać setki godzin dobrej muzyki. Ukołysać się tym klimatem, gdzie dużo ludzi wydaje się starymi znajomymi. Wszystko to w starym pałacu, który posiada zupełnie niezwykły klimat.

Slot, jak co roku udowadnia, że dzięki człowiekowi coś rodzi się z niczego. A człowiek może narodzić się na nowo.

Kto nie był, może jeszcze dojechać! :)








piątek, 27 czerwca 2014

Jak praktycznie wykorzystać świadectwo?

Zakończenie roku szkolnego. W tramwajach, autobusach, na przystankach i na ulicach pełno tych pięknie ubranych, młodych ludzi, którzy z papierkami w rękach myślą o swojej przyszłości. No dobra, pewnie bardziej o wakacjach. A może po prostu o tym, jak dzisiaj pobalować? Albo jak przeżyć spotkanie z rodziną? Powtórzmy za Marines: "co nas nie zabije, uczyni nas silniejszymi" ;-)

Parę nazw przedmiotów i rząd cyferek z góry na dół. I na to tyle trzeba się było napracować? A teraz smutna (a dla niektórych radosna) prawda: prawdopodobnie nikt nigdy w pracy i w dorosłym życiu nie spojrzy na świadectwo szkolne. Nikt nigdy nie zapyta o średnią na świadectwie maturalnym. Nie zapyta nawet o średnią ze studiów ani ocenę na dyplomie! Ważne jest to, co realnie potrafisz, jakim jesteś człowiekiem i jak brzmi odpowiedź na pytanie, które zadaje sobie większość ludzi w pracy po rozmowach z kandydatami: "czy chciałbym z nim pracować?"

Co Adam Małysz miał z matematyki?
Co Robert Kubica albo Robert Janowicz mieli z fizyki?
Jaką średnią w podstawówce miał Karol Wojtyła?
Czy Mariusz Gortat skończył technikum, czy liceum?
Czy kogoś to obchodzi?

Dlatego, jeśli dostałeś dziś świadectwo albo masz dziś kogoś takiego koło siebie zróbcie trochę inne ćwiczenie. Obok nazwy każdego z przedmiotu, z dala od oceny na którą już pewnie nie spojrzy, napisz dwie liczby w skali od 0 do 10, jak bardzo zgadzasz się (10) albo nie zgadzasz (0) ze stwierdzeniami:

  • Jest w tym coś pasjonującego
  • Ciężko pracując mogę być w tym najlepszy/a na świecie

Kiedy na rozmowie kwalifikacyjnej widzę kogoś, kto jest pasjonatem tego co robi, od razu wiem, że będzie w tym lepszy niż najlepszy kujon. Czuje to, rozwija się sam, bez poganiania, ma pomysły, widać w nim tą iskrę, którą zaraża ludzi wokół. Nie będzie bał się pomyłek, ani eksperymentować. Bardziej będzie bał się stagnacji.
Jeśli masz piątki z góry na dół, paradoksalnie, dla pracodawcy możesz być zwykłym nudziarzem, który stara się wszystko robić dobrze i przez to w niczym nie jest wybitny.

Nikt nie może być najlepszy we wszystkim. Jeśli na świadectwie albo ocenie rocznej w pracy widzicie jedną cyferkę, która mówi jak ktoś Was ocenia, dopiszcie obok dwie swoje, a potem przyjrzyjcie się tym, przy których postawiliście 7 i więcej. Bardzo bym chciał pracować i być wokół ludzi, którzy w swoim życiu skupiają się na tym, co ich pasjonuje, szukają tego, a tego ciężko pracują wierząc, że mogą być w tym najlepsi na świecie. I myślą, jak wykorzystać to w życiu innych ludzi.

Na koniec parę słów od Steve'a. Nie jestem jego wyznawcą, a do tego wszyscy już to znają, ale chyba dziś szczególnie aktualne. I warto sobie to regularnie przypominać: Stay hungry, stay foolish.
(filmik ma polskie napisy, które trzeba włączyć na dole, po uruchomieniu)


Zobacz również:


wtorek, 17 czerwca 2014

Dobro, łzy, uśmiech - na odtrutkę

Szczególnie wtedy, gdy wokół polityczne burze, mnóstwo przykrych słów, chciałoby się ten kwas zneutralizować i czymś rozpuścić. Zwłaszcza, gdy nie jesteś kibicem piłki nożnej! :)

Ostatnio totalnie rozkleiłem się oglądając "dowcip" zaaranżowany przez Magika Rahata (jego kanał na youtube ma ponad 3 miliony subskrybentów).

W marcu tego roku Rahat pomógł bezdomnemu ze swojej okolicy dając mu wygrywający los na loterię, darując mu go zamiast banknotu lub monety. Drobnym kłamstwem było powiedzenie, że nie wie jaką kwotę ten kupon wygrywa, bo cała sytuacja została zaaranżowana w taki sposób ze sprzedawcą w sklepie, by bezdomny po prostu wygrał 1000 dolarów.
Jego reakcję możecie zobaczyć na poniższym filmiku:



Klip obejrzało do dziś ponad 17 milionów ludzi, a reakcja bezdomnego tak poruszyła widzów, że pisali do Rahata, jak mogą pomóc i wpłacić więcej pieniędzy. Wystartował on zatem kampanię Internetową zbierającą 20.000 dolarów i ... udało się przebić ten cel ponad dwukrotnie!

Miesiąc temu Rahat opublikował film, w którym ów bezdomny - Eric - dostaje ... dom.
Za zebrane pieniądze udało się wynająć przytulne miejsce i całkowicie je urządzić. Pod pretekstem zjedzenia wspólnego obiadu Rahat zabiera naszego bohatera do miejsca, które później stanie się jego schronieniem.

Czy Was też tak porusza jego reakcja? :'-)



Rahat znany jest w Internecie z robienia dowcipów, jak np. "jeżdżenie po mieście ubranym jak fotel samochodowy", co możecie zobaczyć poniżej.

Ale byłoby super, gdybyśmy my mogli robić podobne dowcipy w naszej okolicy! I gdyby nasze dowcipy miały taką moc zmiany życia.
A może znacie podobne historie? - dajcie mi koniecznie znać.




Zobacz również:




wtorek, 10 czerwca 2014

Walka z depresją

Nie mogę bez echa przepuścić ostatnich wydarzeń, w tym wyznania Justyny Kowalczyk i lawiny na temat depresji, która ruszyła później w mediach, w tym największych portalach w Polsce np. gazeta.pl lub sport.pl.

Produktywność i depresja


Produktywność i depresja, czy to w ogóle idzie w parze? Jak widać może. Widzimy tylko zewnętrzne zachowania każdego człowieka, a często zupełnie nie wiemy z czym się zmaga i jak się czuje. Ja osobiście Justynie bardzo dziękuję za to, że ten temat wyciągnęła na światło dzienne, bo może to pomóc bardzo wielu osobom wyjść z tego okropnego, nieznanego wielu ludziom stanu.

Czasem produktywność, zaangażowanie w mnóstwo inicjatyw, kalendarz zapchany do granic możliwości i ogrom aktywności to tylko zagłuszacze wewnętrznego bólu. Poza osiągnięciami, za które możemy ludzi podziwiać, spójrzmy czasem przez mgłę pozorów i zobaczmy czującego, często zmagającego się ze sobą i światem człowieka.

Walczy tak długo, jak długo ma siłę, aż pewnego dnia nie ma nawet energii na tyle, by wstać z łóżka.

Depresja wokół mnie


Wśród bliskich mi ludzi, a także znajomych mam garstkę osób, która zmaga lub zmagała się z depresją. Gdy czuli się bezpiecznie i akceptowani, byli w stanie powiedzieć, jakie naprawdę jest ich życie. Często na zewnątrz zupełnie nie można tego poznać - dają sobie radę, czasem wręcz dużo lepiej niż inni, aż nie przyjdzie załamanie.

Przyznam się, że długo nie mogłem zrozumieć depresji i chyba nigdy do końca jej nie pojmę. Przecież wystarczy mieć jasną wizję, cele, zorganizować się, a ona sama minie, prawda? Okropne kłamstwo.
Trudno wielu ludziom zrozumieć, że ktoś nie może wziąć się w garść, że "marudzi", że wszystko widzi w czarnych barwach, że jest w dołku i nie podejmuje żadnego działania.

Każdy czasem zmaga się z trudnymi chwilami i przez to jeszcze bardziej dobijamy ludzi w depresji dając im dobre rady albo opowiadając, że muszą wziąć się w garść, tak jak my to kiedyś zrobiliśmy.

Powszechność problemu


Z uwagi na niezrozumienie, wielu ludzi ukrywa się albo zamyka w czterech ścianach. Tymczasem z depresją zmagają się miliony ludzi na całym świecie. To nie jest stan, w którym ktoś "ma doła", to wielka czarna otchłań, która wciąga całą dobrą energię i siły fizyczne.
Znalazłem parę fajnych artykułów oraz krótki polski filmik, który o tym mówi: animacja pokazująca czym jest depresja oraz film "Cień", który zdobył drugie miejsce w konkursie na etiudę "24h życia w depresji", organizowanym w ramach kampanii Forum Przeciw Depresji.




Prośba

Nie lekceważcie depresji ani u siebie, ani u innych. "Marudzenie" może być cichym wołaniem o pomoc, o zrozumienie, o akceptację pomimo swoich niedociągnięć. Jest dziś sporo terapii, terapeutów, programów, grup wsparcia, tego tym ludziom potrzeba, a nie dobrych rad i opowieści co my zrobilibyśmy na ich miejscu.

Wszyscy, którzy walczycie z depresją - trzymajcie się!


poniedziałek, 2 czerwca 2014

Nie jestem maszyną do wykonywania zadań, czyli jak odpoczywać

Ostatnio pisałem o "superproduktywności".
Czasem stawiam sobie cele, patrzę na kalendarz i planuję następne aktywności, a zapominam zadać sobie pytania "jak się czuję i jaki tak naprawdę mam poziom energii?".

Każdy z nas ma pewien poziom "paliwa" i jeśli spadnie on poniżej pewnego poziomu, trzeba szybko go uzupełnić albo możemy utknąć na środku rozpędzonej autostrady życia.
Ja muszę sobie to często powtarzać...

Jaki masz poziom energii?


Często do diagnozy własnej energii używam kartki i "kresek". Rysuję pionową kreskę i dzielę ją na trzy części (używam tego ćwiczenia na bardzo różne sposoby), podpisuję znaczenie wszystkich trzech, a następnie stawiam kropkę (lub krzyżyk!) w miejscu, które wydaje się adekwatne do danej sytuacji.
Wygląda to mniej więcej tak:


Tak postawiona kropka generuje następne ciekawe pytania: Jak się tu znalazłem? Czy mój poziom energii wzrósł, czy spadł ostatnio? Jak bardzo? Dlaczego? Jak mógłbym "naładować akumulatory" w aktualnej sytuacji? Jaki miałem najwyższy poziom energii ostatnimi czasy? Jak to się stało?

Jak odpocząć?


Czasem wyobrażam sobie, że odpocząłem na różne sposoby: poszedłem do lasu, przeszedłem się nad Wisłę, położyłem się na godzinkę z muzyką na uszach, uciąłem sobie drzemkę, poszedłem pobiegać (!) i próbuję wyobrazić jaki później będzie mój poziom energii.

Każdy z nas ma naturalną potrzebę odpoczynku i bardzo różne strategie jej zaspokajania. Mi powyższe pytania (i odpowiedzi) pozwalają dotrzeć do sedna.
Czasem nie chodzi o to, by "odpocząć", ale by dokończyć zadanie, które nie pozwala się rozluźnić. Może odbyć rozmowę, którą odwlekam. Zamknąć wszelkie "otwarte pętle", które nie pozwalają się umysłowi wyciszyć, a ciału rozluźnić.

Brak paliwa, czy silnik do remontu?


Bywa i tak, że wyobrażając sobie odpoczynek wcale nie czuję, żeby mój poziom energii wzrastał dramatycznie. Jest to zwykle sygnał, że co prawda jest paliwo potrzebne do codziennej jazdy przez życie, ale trzeba na dłuższą chwilę odstawić mój wewnętrzny silnik do mechanika. Zatrzymać się na dłużej niż godzinka, dwie, czy całe popołudnie. 

Odwlekając reakcję na taki sygnał ostrzegawczy, często prędzej, czy później rozchoruję się i oddam ten czas, tak czy siak. Czasem przeciążę się, zawalę parę rzeczy i przez to będę miał jeszcze więcej do zrobienia. 

Kura znosząca złote jajka


Kto nie zna bajki o kurze znoszącej złote jajka?
Cierpliwie czekając codziennie na zniesienie kolejnego jajka, właściciel może nieźle się wzbogacić. Ale z chciwości zabić kurę, żeby wyjąć z niej wszystkie złote jajka i przekonać się, że w środku nie ma żadnego - to już głupota. Nie ma szybkiego zysku, a "zdolność produkcji" umarła na zawsze.

Niestety muszę się przyznać, że ta głupota jest często moim udziałem... Kiedy robię rzeczy wolniej i spokojniej, czekam cierpliwie na rezultaty, jestem jak roztropny właściciel wspomnianej kury. Czasem jednak wybieram tę drugą opcję i później muszę ją odchorować lub pogodzić się z tym, że dla chwilowego szybkiego zysku zabiłem w sobie długofalową energię.



Szybkie ćwiczenie dla Was: narysujcie sobie taką kreskę z poziomem energii i zaznaczcie kropką miejsce właściwe dla Waszego aktualnego samopoczucia. A następnie zadajcie sobie krótkie pytania: Jak się tu znalazłem? Czy mój poziom energii wzrósł, czy spadł ostatnio? Jak bardzo? Dlaczego? Jak mogłabym "naładować akumulatory" w aktualnej sytuacji? Jaki miałem najwyższy poziom energii ostatnimi czasy? Jak to się stało?
Mam nadzieję, że to pomoże Wam utrzymać Waszą wewnętrzną kurę znoszącą złote jajka jak najdłużej przy (dobrym i szczęśliwym!) życiu.


Zobacz również:


poniedziałek, 26 maja 2014

Dzień Matki

Dzień Matki. Można mieć do niego różne nastawienie, ale zawsze jest świetną okazją, żeby coś przeżyć, coś zobaczyć, coś zrozumieć, z czymś się rozliczyć.

Pewien filmik, który pomógł mi coś przeżyć i który krążył po Internecie ostatnimi czasy został przeze mnie "przetrzymany" specjalnie na ten dzień. Szczególnie dzisiaj, kiedy będziecie dzwonić, pisać, stać w kolejkach do kwiaciarni albo udawać, że nic się nie stało, polecam przesłanie tego filmu.

Pomyślałem, że ten filmik mówi więcej niż jakikolwiek artykuł, który mógłbym tu napisać. Poniżej oryginał po angielsku, a pod nim wersja dla tych, którzy wolą polskie napisy - trzeba w prawym dolnym rogu (zwykle druga ikona od lewej) wybrać napisy i włączyć wersję polską.

Wszystkim mamom wysyłam uściski! :)


poniedziałek, 12 maja 2014

Zasada "2 minut", czyli jak przestać odkładać na później

Wielu ludzi mówi, że ta prosta zasada zmieniła ich życie.
Kiedy się ją pierwszy raz pozna, wieje banałem. Kiedy zacznie się ją stosować, jej efekty zadziwiają.

Jeśli czynność, jaką chcesz wykonać zajmie Ci 2 minuty lub mniej, zrób to od razu.
Idea została spopularyzowana dzięki Davidowi Allenowi i jego technikach "Getting Things Done" (po polsku "Sztuka efektywności").

Zasada nie wymaga szkolenia, czasu na przygotowania, ani sterty przemyśleń. Można by ją podsumować „Po prostu to zrób!”.

Dlaczego warto stosować zasadę „2 minut” ?


Zabawne z nas stworzenia. Lubimy się martwić, odwlekać i trzymać wszystko w głowie, co generuje uczucie niepokoju. Więcej o tym pisałem w „wypisz, wymaluj, ale nie trzymaj w głowie”.

Są jednak takie czynności przy których rozważanie zajmuje dużo więcej czasu niż sama aktywność, a jej natychmiastowe wykonanie powoduje uczucie małego zwycięstwa.

Mam się umówić do mechanika. No tak, mam się umówić do mechanika. A to później. Później... później... Bzzzz! Czy to zajmie mi 2 minuty? Tak . Więc zrobię od razu. Umawiam się, odkładam telefon, czuję się lepiej.

A może być tak pościelić łóżko. W sumie nie jest źle... a może przyjdą goście? Bzzz...! Czy to zajmie mi 2 minuty? Tak. Więc zrobię to od razu. Chwytam za kołdrę, składam ją. Chowam. Narzuta. Poprawiam. Po minucie czuję się lepiej. Mogłem spędzić tą minutę rozmyślając, czy to zrobić!

Chyba muszę zrobić pranie. Ale to może później. Nie wiem, czy mam dość rzeczy i w ogóle. Bzzz..! Czy to zajmie mi 2 minuty? Tak. Więc zrobię to od razu. Ciuchów dość, wrzucam do pralki, wsypuję proszek, wlewam płyn do płukania, ustawiam program. Gotowe. Nareszcie z głowy!

Pamiętam, że kiedyś wypisałem absolutnie wszystko, co miałem do zrobienia we wszystkich dziedzinach. To było ponad 40 zadań! Odkryłem, że około 10 spośród nich da się zrobić w ciągu 2-3 minut. Powiesiłem coś na ścianie. Puściłem pranie. Umówiłem się do mechanika. Zrobiłem stos rzeczy, które miałem oddać ludziom. W ciągu pół godziny wykonałem dziesięć zadań i poczułem się jak Super Man!

Spróbujcie i Wy!

Warto wyrobić sobie nawyk, który ucina niepotrzebne rozmyślania na temat rzeczy bardzo prostych, które po prostu trzeba zrobić, a nie ciągle snuć wyobrażenia! Inaczej nasze listy rzeczy do zrobienia zupełnie niepotrzebnie rosną i rosną, przytłaczają nas i coraz mniej chce się robić.

Jeśli to zajmuje 2 minuty lub mniej – zrób to od razu.



Kiedy nie stosować zasady „2 minut” ?


Kiedy jesteśmy w coś zaangażowani i nasza uwaga jest pochłonięta, nie warto sobie przerywać. Lepiej zapisać myśl i kontynuować niż się rozpraszać.

Piszę artykuł i przypomina mi się samochód i wizyta u mechanika. Nie dzwonię od razu. To wyrwało by mnie z kontekstu i powrót do niego i pełnego skupienia zająłeby mi kwadrans. Zapisuję na kartce, że mam zadzwonić i kontynuuję pisanie. To było 5 sekundowe przerwanie. Kiedy skończę pisanie, na pewno zadzwonię.

A teraz spróbujcie i Wy.
Kiedy pojawi się jakaś myśl o tym, żeby coś zrobić i zajmie to 2 minuty lub mniej, zamiast rozmyślać, po prostu to zróbcie.

Oczywiście nie chodzi tutaj fizycznie o 120 sekund, bo mogą to być równie dobrze 3 minuty lub 5. Ważne jest to, by nasze rozważania swoim rozmiarem nie przerosły aktywności, której dotyczą.

A zatem – do dzieła! :)


Zobacz również:





czwartek, 8 maja 2014

Porozumienie Bez Przemocy, czyli jak dogadać się z (prawie) każdym

W swojej wyjątkowości, niezwykłej i unikalnej kombinacji cech charakteru, historii, przeszłych przeżyciach, aktualnym nastroju, mamy aż i tylko słowa. Przyznacie pewnie, że używamy ich dość nieporadnie...

W poprzednich artykułach opisałem cztery główne elementy Porozumienia Bez Przemocy – spostrzeżenia i oceny, emocje, potrzeby i prośby. Po paru miesiącach praktyki, a tuż przed szkoleniem, mam parę przemyśleń i spostrzeżeń, które może pomogą i Wam.

Ludzie mówią o swoich potrzebach


Widzę mnóstwo oceniających ludzi, wściekających się, wyzywających, wycofanych. Frustratka napisała na swoim blogu tekst, który do mnie trafił:

[...] Ale o nic mi nie chodzi, człowieku. Daj mi spokój, już nie chcę. Nie chce mi się nic mówić. Gadać mi się nie chce. Nie. Nic nie chciałam ci wyznać. Coś tylko powiedzieć. Nieważne. Nieważne już. Idź, zajmij się sobą.. [...]
Polecam przeczytać cały wpis. Znam to z wielu rozmów, Wy też?

Teraz zmieniam swoje uszy. Słyszę konkretne słowa. Rozumuję logicznie. Tylko pod spodem słów słucham potrzeb. Ludzie wyrażają je na bardzo różne sposoby, ale bardzo rzadko wprost.

Zawsze wieczorami jesteś zmęczony. Praca jest ważniejsza niż ja”. Świetny materiał na kłótnię. Kto by nie wszedł w defensywę po takim zdaniu? A jaką potrzebę wyraża? Pewnie intymności, bliskości, wspólnego czasu? To są piekne rzeczy nieumiejętnie wyrażone. Ale jeśli je usłyszę pod warstwą słów, możesz nawet wypowiedzieć je podniesionym, zirytowanym głosem i nie zrobią mi krzywdy.

Od rodziców można usłyszeć (maturzyści, powodzenia!), że „za mało się uczyłeś, zmarnowałeś czas i dalej go marnujesz”. A jaką potrzebę to wyraża? Troski o Twoją przyszłość, żebyś dobrą pracę znalazł i osiągnął więcej niż mi się udało. Życzę Ci jak najlepiej.

Z takimi uszami mogę słuchać człowieka, który na mnie krzyczy i nie wyrządza mi to krzywdy. Jego gniew nie może z niego wyskoczyć i mnie uderzyć, jeśli sobie na to nie pozwolę. On po prostu nieumiejętnie mówi o tym, czego potrzebuje. Chyba nawet bardziej mu współczuję niż się na niego złoszczę. Szanuję jego potrzeby. Szanuję też swoje. Spróbujcie.




Łatwo zapomnieć o potrzebach i uczepić się strategii


Musisz dłużej się uczyć. Musisz wcześniej wstawać. Musisz iść do tych ludzi i z nimi porozmawiać. Musisz schudnąć. Musisz być bardziej zdecydowany. Musisz mówić innym tonem głosu.

Mam mnóstwo pomysłów jak po mojemu usprawnić Twoje życie. Mnóstwo ludzi bawi się w „wujka dobra rada” i najlepiej wiedzą, co masz zrobić. Łatwo uczepić się konkretnych strategii zaspokajania potrzeb i zapomnieć o samych potrzebach.

Dobrze Ci życzę. Zdaj maturę. Pójdź na dobre studia. Miej fajną pracę i udane życie. Moja potrzeba wynika z miłości. Tak strasznie łatwo w tej sytuacji uczepić się tego, że masz wstawać codziennie o dziewiątej i uczyć się bez przerwy do wieczora. Mogę być zły, jeśli tego nie zrobisz. Ty leniu. Ty niewdzięczniku.

Chcę dla Ciebie jak najlepiej, a jesteś autonomiczną jednostką. Zrobisz po swojemu, bo to Ty poniesiesz konsekwencje swoich czynów.

Wcale więc nie musisz dłużej się uczyć. To strategia. Moje mięśnie, szczupłe ciało albo ładnie wyrzeźbione mięśnie to może być po prostu głośne wołanie o akceptację. Chcę, żeby mnie ktoś kochał, taki jaki jestem. Bycie chudą, z nienagannym makijażem i ładnie ubraną to tylko przykrywka mojej prawdziwej potrzeby.

Łatwiej jest oceniać i skupić się na tobie, niż odkryć siebie


Czasem lepiej wiem, co inni powinni zrobić. To okropne. To oni odpowiadają za swoje życie i jeśli nie proszą o pomoc – nic mi do tego. Ale nawet jak tego nie mówimy, nasze głowy przepełnione są ocenami.

Ale dziwnie ubrany. Beznadziejne te kolczyki. Ja wymiękam, ale on dziwnie mówi! Nie powinien tego robić. Powinni bardziej dbać o samochód. Ale tu syf! Jak można tak się zapuścić? Straszne z niej strachajło. Ale on jest powolny!

Pewnie, że może mi się to wszystko nie podobać. Pewnie, że mam do tego prawo. Strasznie trudno jednak zacząć zdanie od „ja”, a nie od „ty”. To ja mam potrzebę porządku, konsekwencji, rozwoju. Zamiast myśleć o sobie, potrzebach które odkrywam dzięki pojawiającym się emocjom, myślę dużo o tobie, będę próbować cię poprawiać. I się sfrustruję. Albo będę zmuszony użyć siły, niekoniecznie fizycznej.

W końcu to twoje życie i zrobisz z nim co chcesz. Strasznie trudno się z tym czasem pogodzić!

Trudno jest uświadomić sobie, co czujemy


Co czujesz w tej chwili?

Ile razy słyszeliście „czuję się nie kochana”, „czuję się odrzucony”, „czuję, że mnie oceniasz” itp?

Problem w tym, że to są moje wyobrażenia, co ty sobie o mnie myślisz albo domysły na temat rzeczywistości, a nie prawdziwe emocje. W ten sposób ciągle mówię o tym, co siedzi w mojej głowie, a nie sercu. Można się zamknąć w klatce wyobrażeń i stracić kontakt z samym sobą i z tym co się czuje.

Lekceważony, manipulowany, naciskany, napastowany, niechciany, niedoceniony, niedostrzegany, niewspierany, niewysłuchany, niezrozumiany, odtrącony, opuszczony, osadzony, oszukany, podejrzewany, pogardzany, wykorzystany, wyzyskany, zahukany, zakrzyczany, zaniedbany. To są słowa. I żadne z nich nie opisuje emocji.

Mogę być markotny, napięty, niepocieszony, niespokojny, nieszczęśliwy, niezadowolony, oburzony, odrętwiały, onieśmielony, osowiały, podenerwowany, podminowany, podrażniony, poirytowany, przerażony, przybity, przygaszony, przygnębiony, przytłoczony, rozdrażniony, rozgoryczony, smętny, smutny, spanikowany, speszony, spięty, zaskoczony, smutny i zszokowany.

Ale mogę też być beztroski, energiczny, nakręcony, nasycony, natchniony, nieskrępowany, oczarowany, olśniony, oniemiały, oszołomiony, pełen nadziei, optymizmu, pełen werwy, pobudzony, podbudowany, podekscytowany, poruszony, przejęty, radosny, rozbawiony, rozczulony, rozradowany, skoncentrowany, skupiony, szczęśliwy, zbudowany, zdopingowany, zdumieny i zdziwiony.

Więc jeszcze raz zapytam: co czujesz w tej chwili? :)


Prośba


Pisałem o proszeniu, więc teraz kolej na mnie.

Chcę Was prosić, żebyście ten artykuł wysłali swoim znajomym. Polubili go na facebooku. Napiszcie w komentarzu, co było dla Was ważne w całej tej serii albo opiszcie swoje próby komunikowania się bez przemocy. Chcę być praktyczny i to jest dla mnie znak, że to komuś realnie pomaga.

Ja lubię robić rzeczy dokładnie, ale też rozwijać innych i pomagać żyć pełnią życia. Czuję się więc niepocieszony, że choć zrobiłem to najlepiej jak na dziś potrafię, to dość pobieżnie. Jestem też poruszony i szczęśliwy, kiedy widzę jak różni ludzie w moim otoczeniu zmieniają swoje życie tylko dzięki temu, że zmienili sposób w jaki mówią i słuchają innych.
Powodzenia!


Zobacz również:




czwartek, 1 maja 2014

Porozumienie Bez Przemocy - Prośby, czyli jak prosić, żeby się nie frustrować

W całej naszej podróży przez Porozumienie Bez Przemocy pozostał nam ostatni element układanki. Kiedy wskoczy na swoje miejsce, spróbujemy przyjrzeć się obrazowi całości z różnych perspektyw.

Wśród naszego arsenału środków, którymi ulepszamy nasze życie i życie ludzi dookoła jest podupadłe, trochę już zapomniane, w świecie niezależności wykpiwane, proszenie. Jedni uznają je za przejaw słabości. Inni mogą gardzić ze względu na uzależnienie od innych. Czasem rodzice uczą nas być samodzielnymi i nie prosić o pomoc. Później, kiedy w dorosłym życiu prosimy, robimy to często potwornie nieudolnie i tak naprawdę prosimy się głównie o kłopoty.

Skąd ta frustracja?


Problem polega na tym, że nikt nigdy nie uczył mnie tak prostej rzeczy jak proszenie. A Was?

W telewizji i dookoła nas widzimy jak ludzie się wściekają, smucą i wpadają w depresje, zaciskają zęby, obojętnieją, „strzelają fochy”, a tak strasznie mało jest przykładów ludzi, którzy w swojej rozbrajającej szczerości i pokorze potrafią wprost poprosić o to, czego chcą.

Prośba jest niebezpieczna. Obnaża nas i nasze potrzeby. Wymaga zastanowienia nad tym, o co nam naprawdę chodzi. Wielu uzna ją za zbyt zuchwałą. Przejdzie nasz wewnętrzny krytyczny system pod kątem sensowności, celowości, dawki strachu, wiary i zaufania. A na sam koniec ktoś może nam odmówić, a to boli.

Jednym z głównych problemów jest jednak to, że często sami nie wiemy, czego oczekujemy od innych... Czy warto próbować?

 „Wielu moich klientów potrafiło zauważyć, jak bardzo własna nieświadomość, czego tak naprawdę chcą od innych, wzmaga ich frustracje i depresje.”

Jak często prosimy?


Klatka stop. Spójrz na swój poprzedni tydzień, a może i ciut dłużej. Ile razy targały Tobą różne emocje względem innych ludzi? Gniew, smutek, strach?

A ile razy zdarzyło Ci się poprosić kogoś o coś? Spróbuj przypomnieć sobie jakąś prośbę, która wyszła z Twoich ust.

Przyznam się, że sam mam z tym okropny problem.

„Trafiła w sedno. Rzeczywiście, nie pamiętam, żeby chociaż raz jasno powiedziała ojcu, jakie ma wobec niego oczekiwania. Robiła aluzje i wyczyniała najrozmaitsze akrobacje, ale nigdy wprost nie poprosiła o to, czego potrzebowała.”
 „Wszystkim nam się zdarza, że usiłujemy – podobnie jak ten ojciec – niejasnym, abstrakcyjnym językiem powiedzieć innym ludziom, jak mają czuć lub postępować, ale nie wskazujemy konkretnych działań, dzięki którym mogliby spełnić nasze życzenie.”
Najgorzej z tym jest w relacjach damsko-męskich. Kto z Was tego nie zna?

Moja żona z nieszczęśliwą miną pokazuje gąbkę do mycia naczyń, a następnie z lekkim obrzydzeniem każe mi ją powąchać. No śmiedzi okropnie, z metra czuć, nie muszę podchodzić. Na razie nie rozumiem o co chodzi. „Piotruś, ta gąbka potwornie śmierdzi!”. Mój męski umysł przetwarza fakty i przyznaje rację. Na razie zero emocji, może trochę strachu o to, co się szykuje z powodu głupiej gąbki. Tak, już nie lubię tej gąbki. „Znowu nie wycisnąłeś gąbki po myciu!”. No masz. Stara się człowiek, żeby się Księżniczka nie czuła samotna nad garami, zmyję je,  wypucuję całą kuchnię, a ona tego w ogóle nie docenia. Wymyłem wszystko, a tu nieszczęście z powodu gąbki za 1zł. Trzeba ją wyrzucić, wyjąć nową i po problemie!

Kolejna klatka stop. Niezły początek całkiem dobrej kłótni. Księżniczka nie znosi jak się coś marnuje, szczególnie przez niedbalstwo. Co innego Staranność. Skupienie. Dobre wykorzystanie tego co się ma. Ja nie znoszę, gdy rzeczy są ważniejsi niż ludzie. Potrzebuję docenienia, w drobnostkach też.

Przyznaję więc z całą prostotą jaką mam... że nie umiem dbać o gąbkę do naczyń. Facet po trzydziestce nie umie nie „zaśmierdnąć” gąbki do naczyń! Bo to przecież nie pierwsza i nie ostatnia z mojego arsenału zmarnowanych egzemplarzy.

Księżniczka  bez zażenowania, choć z niedowierzaniem, robi mi szkolenie z obsługi gąbki do naczyń. Obiecuję, że nakręcę o tym film dla facetów! Prosi mnie bardzo konkretnie krok po kroku. Nakładam płyn na gąbkę. Myję. Myję. Myję. Skończyłem. Płukam gąbkę wodą i wyciskam z niej całą pianę. Aż już nie ma piany. Dokładnie wyciskam i odkładam do wyschnięcia. Proste. Każdy debil zrozumie!

I tu się muszę przyznać, że przez wszystkie lata mojego życia pomijałem krok „Płukam gąbkę wodą i wyciskam z niej całą pianę”! Owszem wycisnąłem i zostawiłem do wyschnięcia, ale śmierdzieć smierdziało. Olśniło mnie. I nagle zamiast problemem stałem się rozwiązaniem. Pewnie, że takie coś to umiem zrobić. Uśmiech. Ulga. Niedowierzanie.

I od wielu miesięcy chyba nie zmarnowałem już w ten sposób żadnej gąbki!
W innych dziedzinach też już stało się łatwiej.
W ten sposób można przetłumaczyć „proszę, żebyś ze mną spędzała więcej czasu” na „chciałbym raz w tygodniu spędzić z tobą popołudnie sam na sam” (ach, więc o to mu chodziło!). „proszę, żebyś dbała o nasz samochód” kontra „proszę, zbierajmy kubki, papierki i śmieci do woreczków i wyrzucajmy je po podróży”.

Konkret


Przysłuchajcie się temu jak ludzie proszą i jak strasznie niekonkretne to bywa. Nie jestem w Twojej głowie, nie czuję tego co Ty, miałem inne dzieciństwo, moi rodzice przykładali wagę do innych rzeczy, miałem znajomych i relacje, które mnie ukształtowały. To jest bardzo romantyczne, że rzuci się frazes, a ktoś wyczyta resztę w naszych myślach. I właśnie stąd tyle nieszczęścia.

Jeśli masz odwagę, nie boisz się prostoty – poproś konkretnie. Szczególnie facetów. Oni kochają być częścią praktycznego, konkretnego rozwiązania, a nie ciągle problemem.

„Oprócz tego, że posługujemy się kategoriami działań pozytywnych, unikamy też mętnych, abstrakcyjnych lub dwuznacznych sformułowań i nadajemy swoim prośbom postać konkretnych postulatów, które słuchacz ma szansę zrealizować.”
„Posługiwanie się niejasnym, abstrakcyjnym językiem często kamufluje tego rodzaju agresywne gierki między ludźmi.”

Prośba, czy żądanie?


Z prośbami w praktyce jest też jeden poważny problem. Kiedy mówimy „proszę”, bardzo często formułujemy żądanie. A żądanie i prośba to nie to samo. To nawet bardzo nie to samo.

„Kiedy rozmówca słyszy żądanie, widzi przed sobą tylko dwa wyjścia: uległość albo bunt.”
Proszę cię zmyj po sobie gary. Proszę posprzątać mieszkanie. Proszę natychmiast posprzątać zabawki. Proszę natychmiast zamknąć drzwi. Proszę pojedźmy tam.

„Prośba wyrażona z pominięciem uczuć i potrzeb osoby, która ją wyraża, może zabrzmieć jak żądanie.”
Jak odróżnić prośbę od żądania? Wystarczy nie wykonać prośby i zobaczyć co się wydarzy. „Pół godziny temu prosiłam was, żebyście posprzątali pokój i co to jest?”. Nie mamo, nie prosiłaś. Zażądałaś. Miej odwagę powiedzieć wprost „żądam, żebyście natychmiast posprzątali zabawki”. Przynajmniej nie gramy w żadną grę.

Teraz kiedy proszę, słucham swoich słów i z przerażeniem często stwierdzam, że nie proszę, tylko żądam. Kamufluję się za tym „proszę” jak dziecko które zasłania oczy i myśli, że go nie widać. A kiedy już czegoś żądam, mój rozmówca może mi ulec albo się zbuntować. Oba rozwiązania koszmarnie niedobre. Potrzebuję partnera, zrozumienia, współpracy.

„Proszę cię, dbaj o tą gąbkę!” wygeneruje mój bunt. Może z czasem ulegnę. Wcale nie robię tego ze złej woli. Trudno w to uwierzyć, ale mgliste „dbaj” przetłumaczone na „wypłucz dokładnie i wyciśnij” działa odprężająco (może dlatego kobiety czasem mają mężczyzn za duże dzieci). I tu nie chodzi o gąbkę za 1zł i to, że źle pozmywałem. Nie znosisz jak się coś marnuje, wiem, ja też nie. Nawalam, ale uczę się. Dziękuję za twoją cierpliwość. Teraz chce mi się zmieniać i nie będę ani uległy, ani się buntował. Poczułem to, o co ci chodzi.

Spróbujcie przez najbliższe dni prosić. Wprost prosić. Konkretnie prosić. Nikt tu nie jest głupi. To nie tak, że komuś nie zależy. Nie robi tego specjalnie. A kiedy żądacie, to przynajmniej powiedzcie wprost i patrzcie na konsekwencje, w końcu jesteśmy autonomicznymi jednostkami i potrzebujemy szacunku.



Zobacz również:

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wypisz, wymaluj, tylko nie trzymaj w głowie!

Bardzo nie chcę w życiu być zajętym tylko po to, by po jakimś czasie odkryć, że to, co robiłem, wcale nie było ważne. Ostatnio pisałem o tym, co niezwykłego wydarza się, kiedy zamienimy mgliste idee na konkretne zadania. Dzisiaj chwila zadumy nad tym, gdzie nasze zadania do zrobienia gromadzimy i co z tego wynika w praktyce.

„Mam dużo do zrobienia”


„Kto z Was NIE MA dużo do zrobienia ręka do góry!” Nikogo?! Takie czasy – wszyscy pochłonięci przez setki zadań i aktywności. Jak się w tym odnaleźć?

Był taki czas, że jedna z moich znajomych panikowała, że „ma dużo do zrobienia”. Kiedy słyszę słowa „dużo”, „bardzo”, „wcale” albo „nigdy” zawsze korci mnie, żeby usiąść i pomyśleć o konkretnych przykładach. Nasz umysł w tym temacie jest bardzo emocjonalny i zbyt łatwo nas oszukuje!
Usiedliśmy więc z kartką i wypisaliśmy wszystko to, co faktycznie czekało na wykonanie. Po wypisaniu szóstego, czy siódmego elementu okazało się, że to już wszystko. Spojrzała na listę i uśmiechnęła się. Przyznała, że to wszystko da się zrobić w dwa popołudnia!

David Allen, guru technik produktywności, powiedział że nasz umysł jest po to, by tworzyć idee, a nie je przechowywać. Przechowując za dużo w głowie szybko robimy się niespokojni.

Liczba Millera


W nauce funkcjonuje pojęcie „Liczby Millera”, po badaniach George’a Millera z roku 1956 nad zapamiętywaniem informacji. Stwierdził on doświadczalnie, że maksymalna liczba informacji, jaką człowiek jest w stanie przetworzyć to 7±2, a więc między 5 a 9.

Pomyśl o każdej sytuacji, w której próbujesz przetwarzać więcej informacji. Jak się wtedy czujesz i czy jest to efektywne?

Dlatego właśnie w pewnym momencie robimy listę zakupów i ona nas uspokaja. Dlatego właśnie, jeśli jeszcze jej nie masz, dla własnej efektywności załóż listę zadań do zrobienia. I listę pożyczonych książek. Nasz umysł się gubi w natłoku informacji do przetworzenia, wytwarza niejasne wrażenia, a my niepotrzebnie się stresujemy. Wypisz to i daj umysłowi zajmować się tym, w czym jest najlepszy – w przetwarzaniu informacji, a nie jej przechowywaniu!




Będę pamiętać


Jednym z niezwykłych naszych odruchów jest mówienie „ok, będę pamiętać”. Problem w tym, że w większości jest to kłamstwo.

Przypomnijcie sobie książki i płyty, które pożyczone, nigdy do Was nie wróciły. Pewnie pamiętacie kto je ma?

Przypomnijcie sobie te spontaniczne pomysły na prezenty i niespodzianki. Pewnie pamiętacie je później robiąc zakupy na urodziny lub święta?

A może wstajecie rano z uczuciem, że macie dużo do zrobienia i z uczuciem niepokoju, jak przejdziecie przez ten dzień i odwlekacie wykonanie z godziny na godzinę?

Odruch zapisywania to jeden z najważniejszych odruchów, jaki można sobie wyrobić.
Nie zapomnicie komu i kiedy pożyczacie książki, filmy, gry.
Nie zapomnicie o spontanicznych pomysłach, które przychodzą do głowy w różnych momentach dnia.
Nie zapomnicie co konkretnie jest do zrobienia, unikając niedobrych uczuć przytłoczenia.
Nie zapomnicie o inspirujących książkach do przeczytania, filmach do oglądnięcia, stronkach do przeczytania, o których mówią Wasi znajomi.

Tylko jak?


Po pierwsze trzeba mieć gdzie to zapisać. Po drugie trzeba wyrobić w sobie nawyk, który zaprzeczy temu odruchowemu „ok, będę pamiętać” i naprawdę to zapisze.

Żyjemy w świecie, w którym jest mnóstwo możliwości zapisywania informacji. Mamy różnej maści notesy i  karteczki do notowania. Mamy ze sobą swoje komórki. Część ma zawsze przy sobie tablet albo komputer.

Komórka jest dla wielu najwygodniejsza, bo przez większość czasu mamy ją ze sobą. Najprostsze co mogę polecić to aplikacja Evernote. Jest na większość systemów operacyjnych i urządzeń i potrafi się synchronizować przez Internet, jeśli trzeba. Z komórki, tabletu i komputera możesz mieć dostęp do tych samych informacji. Oczywiście, równie dobrze na każdym urządzeniu może funkcjonować samodzielnie.

Zainstaluj sobie Evernote. Albo jakiś inny notatnik. I poświęc teraz pięć minut i załóż notatki – o pożyczonych książkach, o pomysłach na prezenty dla bliskich, o zadaniach do zrobienia w najbliższym czasie, o filmach do obejrzenia, o inspiracjach usłyszanych w rozmowach ze znajomymi.

Ja na takiej liście trzymam sobie listę tematów na artykuły. I naprawdę przychodzą mi one w bardzo różnych momentach dnia, a najrzadziej przy biurku, kiedy jestem gotowy do pisania. Wtedy się cieszę, że mam mnóstwo możliwości wyboru z listy.

Odśmieć swoją głowę, wypisz swoje wszystkie „ok, będę pamiętać”, odpręż się i wyrób nawyk zapisywania. Zobaczysz ogromną różnicę w poczuciu ogarniania świata!

Za tydzień zajmiemy się konkretnie listą zadań, tym co warto na niej trzymać i jak efektywnie się nią posługiwać.

Zobacz również:

czwartek, 24 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy - Odkrywanie potrzeb

Tak naprawdę całym tym cyklem artykułów chciałem Was wszystkich zachęcić do tego, żeby nabyć i przeczytać książkę Marshalla Rosenberga pod tytułem „Porozumienie Bez Przemocy”. Nic na tym nie zarobię, natomiast Wy możecie bardzo wiele!

Czuję się wyjątkowo zapalony i szczęśliwy, kiedy mogę o tym pisać, nawet nieudolnie, dlatego że widzę jaką moc zmiany ma to w życiu ludzi dookoła mnie. Jeśli popchnę Was do działania, do zmiany myślenia, do otwarcia się, będę jeszcze bardziej szczęśliwy, bo jest we mnie ogromna potrzeba rozwoju siebie i innych.

Tak, właśnie tak, dzisiaj będzie o potrzebach!

„Czuję, bo potrzebuję”


Powaliła mnie prostota tego przekazu – nasze emocje są głównie powodowane naszymi zaspokojonymi i niezaspokojonymi potrzebami. Główny problem w tym, że o emocjach w życiu uczyłem się mało i chaotycznie, tym trudniej dojść więc do ukrytych pod nimi potrzeb. Jeszcze trudniej jest o tych potrzebach otwarcie mówić.

Jak napisał Marshall Rosenberg w swojej książce
„Skojarz swoje uczucia z potrzebami: „czuję (to lub tamto), bo potrzebuję (tego a tego)”
Jestem zły, kiedy się spóźniamy, bo mam ogromną potrzebę słowności i szacunku.
Smutno mi, gdy nie umiem rozwiązać problemu przez dłuższy czas, bo mam potrzebę rozwoju.
Jestem zrezygnowany, gdy ktoś mówi mi co mam robić bez wysłuchania mnie, bo mam potrzebę swobody, autonomii.
Jestem szczęśliwy, kiedy daję i dostaję trafione prezenty, bo mam potrzebę intymności i bliskości.
...

„Większości z nas nie nauczono, niestety, rozumować kategoriami potrzeb. Wręcz przeciwnie: ilekroć nasze pragnienia pozostają niespełnione, postępujemy zgodnie z nawykiem, który każe nam szukać winy w innych ludziach.” 
„Osądy, krytyka, diagnozy i interpretacje cudzych zachowań to zastępcze formy ujawniania własnych potrzeb. Gdy ktoś stwierdza: „nigdy mnie nie zrozumiesz”, w rzeczywistości informuje nas, że jego potrzeba zrozumienia pozostaje niezaspokojona. Kiedy żona mówi: „W tym tygodniu dzień w dzień pracowałeś do późna. Kochasz swoją pracę bardziej niż mnie”, w istocie chce powiedzieć mężowi, że potrzebuje więcej intymności.”
Trudne to, prawda?
To, co słyszy się dookoła to głównie właśnie osądy, krytyka i diagnozy. Nic dziwnego, że trudno nam dotrzeć w pełni do tego, czego nam potrzeba i jeszcze umieć przekazać to innym!



Chwila zadumy i wyciszenia


Zdarza mi się być bardzo złym, smutnym, zrezygnowanym. Odruch w tej sytuacji, do którego trudno się przyznać to obwinianie innych albo poniżanie siebie. Czasem czuję się jak w bajce, w której na ramionach stoją dwie gaduły i siłują się słowami.
- „Jak on mógł tak głupio zrobić”, „daj spokój, jak możesz tak oceniać ludzi, przecież on wcale nie jest głupi”, „ale zrobił głupio”, „skąd wiesz? Może dla niego to dobre”, „ale tak się nie powinno robić”, ...
I mogą tak godzinami. Dużo bym dał, żeby wynieśli się poza moją głowę z tym swoim trajkotaniem, ale nie chcą się zamknąć!

Kiedyś próbowałem ich zagłuszać, a teraz próbuję uczyć się i słuchać, o co mi tak naprawdę chodzi. Po pierwsze, jak ja się czuję? Jestem zły, smutny i zrezygowany, do tego już dotarłem. A jaka moja potrzeba nie została zaspokojona lub pogwałcona?

Nagle zamiast oceniać innych, krytykować i osądzać myślę o potrzebach i o tym, co daje życie. Potrzebuję szacunku i kiedy powiedział, że moje rozwiązanie jest głupie, zrobiłem się strasznie zły. Mam potrzebę szacunku i docenienia – właśnie tak!

Potrzeby i strategie


Kiedy dotrę do swojej prawdziwej potrzeby, mogę pomyśleć o tym, jak mogę ją naprawdę zaspokoić. Rozmowa z gadułami na moich ramionach niewiele daje. Myślę więc o tym, jak w tej całej sytuacji zaspokoić swoją potrzebę szacunku i docenienia wobec tego, co się wydarzyło.

Z potrzebami jest niestety tak, że ogromnie przywiązujemy się nie do samych potrzeb, co do pewnych strategii ich zaspokajania.
Mam potrzebę szacunku, słowności i dlatego czuję dyskomfort, kiedy mam się spóźnić. Nie chcę się spóźniać – to moja strategia okazywania szacunku i słowności. Ale wybieranie się we dwójkę albo większą grupą to jest wyzwanie. Widzę, że możemy się spóźnić, robię się nerwowy, jest niemiło, a przez to spóźnimy się jeszcze bardziej i spirala się nakręca. Teraz robię stop klatkę i myślę, jakie to jest irracjonalne – z potrzeby szacunku, nie chcę się spóźniać, a mając opóźnienie robię się szorstki i niemiły i bezwzględnie łamię potrzebę szacunku kogoś innego. Potrzeba szacunku to moja prawdziwa potrzeba, a nie spóźnianie się to tylko strategia.

Gdy się porozmawia z ludźmi i oddzieli konkretne strategie zaspokajania potrzeb od ich samych, okazuje się, że rozmawiamy wspólnym językiem. Mamy potrzebę swobody, autentyzmu, twórczości, akceptacji, uznania, wspólnoty, bliskości, dachu nad głową, ruchu, zabawy, piękna, harmonii, natchnienia, ładu i sensu i wiele innych.

„Im dłużej ćwiczymy się w takim odbiorze, tym wyraźniej uzmysławiamy sobie tę prostą prawdę, że za wszystkimi komunikatami, którym dotychczas pozwalaliśmy brzmieć groźnie, stoją jedynie ludzie o niezaspokojonych potrzebach, którzy proszą nas, żebyśmy coś zrobili dla poprawy ich samopoczucia.” 
„Im lepszy zyskujemy kontakt z uczuciami i potrzebami, utajonymi w cudzych słowach, tym mniej przeraża nas otwieranie się przed otoczeniem. Zwykle najbardziej wzdragamy się przed odsłonięciem własnej bezbronności, gdy nie chcemy zrzucić maski „twardego człowieka”, ponieważ boimy się, że be z niej stracimy autorytet i już nie będziemy panowali nad sytuacją.”

Krótkie ćwiczenie


A teraz spróbujcie wziąć kartkę albo po prostu chwilę pomyśleć o swoich emocjach w ostatnim czasie. Jakie stoją za nimi potrzeby? I czy naprawdę są to potrzeby, czy tylko jakieś strategie do których się przywiązaliśmy? A jak można mądrze zaspokoić te potrzeby?


Zobacz też:




czwartek, 17 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy - Jak radzić sobie z emocjami?

To jest nawet dość zabawne!
Przez siedemnaście lat edukacji poznałem wiele faktów historycznych, matematycznych zależności, zjawisk fizycznych, skomplikowanych procesów, obce języki. Lista zagadnień poznanych w szkole dla każdego z nas jest pewnie bardzo długa!

A czego nauczyliśmy się o własnych emocjach?
Ile razy w ciągu całej Waszej edukacji ktoś zapytał jak się czujecie?

Z wiekiem okazało się, że pochodne i całki liczę dużo rzadziej niż wybucham gniewem albo nie radzę sobie ze smutkiem. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, większość ludzi nosi cały czas ze sobą urządzenia pozwalające bezproblemowo komunikować się z innymi, cały świat stoi przed nami otworem. Tylko dlaczego jesteśmy coraz bardziej samotni?

Jak z powrotem podłączyć się do prawdziwego siebie, odzyskać kontakt, żyć szczerze sam ze sobą?

Czego się nauczyliśmy


Byłbym niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że odnośnie emocji nic się nie uczymy. Bardzo często, kiedy płaczemy możemy usłyszeć „nie smuć się”. Jako dzieci, część ludzi dowiaduje się, że „nie wolno się gniewać”. Chłopcom i mężczyznom nie wypada płakać. Chłopcy i dziewczynki mają być grzeczne i posłuszne. A na to wszystko: „czas leczy rany” (naprawdę chcę zobaczyć człowieka, który zatnie się nożem i nic nie robiąc siedzi i czeka patrząc na kapiącą krew, w końcu czas zagoi rany!).

Jako dzieci większość słyszy konsekwentny przekaz „tłum swoje emocje i jakoś to będzie”. Kompletnie sobie z nimi nie radzimy. Na szczęście kiedy dorastamy mamy cały arsenał środków zaradczych: napić się, zapalić, poimprezować, rzucić w wir pracy, poszaleć samochodem albo motorem, żyć życiem innych, małe stadko adrenalinowych zastrzyków i wiele innych fantastycznych metod.

Wychowywano nas tak, żebyśmy zamykali się we własnych głowach i zastanawiali się: „co – zdaniem innych – powinienem mówić i jak postępować?”

Eksplozje


Tak wychowani przez większość czasu trzymamy się całkiem dobrze.
Właściwie od eksplozji do eksplozji bywa całkiem przyzwoicie. „Zupełnie nie wiem, jak to mogło się stać. To był taki spokojny chłopak. Dobrze się uczył i nie sprawiał kłopotów. Ale on, siekiera i tyle niewinnych ludzi, nigdy bym się nie spodziewała.” – powie zdruzgotana sąsiadka do kamery.

Niewypuszczone, nieodreagowane emocje kumulują się i zbierają, a my zaczynamy wtedy przypominać napompowany balon. Kiedy wpuścić do niego za dużo powietrza – pęknie z hukiem.

Zdarza się Wam?

Czuję, że …


Próbując mówić o emocjach ja jestem (a byłem jeszcze bardziej) nieporadny. Z tego, co słyszę, ogromna liczba ludzi, których słyszę na co dzień, ma z tym spory problem.
Są takie konstrukcje, które od razu uwidaczniają to, że wcale nie mówimy o tym, co czujemy. Jedną z nich jest „czuję, że”. W większości wypadków możemy podmienić „czuję, że” na „uważam, że” i sens jest właściwie ten sam.

Czuję, że jesteś niesprawiedliwa.
Czuję, że oni mnie nie lubią.
Czuję się niekochany.

Kiedy mówimy „czuję” to mówmy o uczuciach. Równie dobrze można by powiedzieć, że „widzę że ten kwiat ślicznie pachnie” lub „słyszę, że mnie dotknąłeś”. Powalczmy, żeby słowu „czuć” wrócić jego pierwotne znaczenia.

Jak się czujesz?


Jak często, kiedy pytacie ludzi jak się czują, odpowiadają „dobrze” albo „kiepsko”? Jeden z problemów polega właśnie na tym, że kreatywniej umiemy zwymyślać innego człowieka niż opisać własny stan emocjonalny.



„Już we wczesnej fazie życia uczymy się odcinać od tego, co w nas się dzieje. Zjawisko komunikatów odcinających od życia jest dziełem, a zarazem filarem społeczności zhierarchizowanych dla których do funkcjonowania niezbędne są liczne rzesze potulnych, uległych obywateli.”

Jest mi strasznie przykro.
Jestem zły.
Niesamowicie się cieszę!
Czy czujesz się przytłoczona?
Jestem poruszony.
Nie ma we mnie nadziei.
Czuję się uskrzydlony.
Jesteś niespokojny?
Jestem zdopingowana.
Czuję się rozdrażniony.

W „Porozumieniu bez przemocy” Marshall Rosenberg podaje nam długą listę emocji pozytywnych i negatywnych, które towarzyszą naszym zaspokojonym i niezaspokojonym potrzebom. Czyta się to prawie, jak obcy język, tyle zapomnianych i dawno nie używanych słów!

Żeby jednak w ogóle mówić o naszych potrzebach, spróbować zajrzeć w głąb siebie i zrezygnować z pochopnego oceniania ludzi, trzeba nam nauczyć się przyglądać się samym sobie z ciekawością oraz nazywać to, co się w nas dzieje.

Opróżnić balon


Jak w takim razie w zdrowy sposób wypuścić z siebie trochę emocji?

Kiedy rzadko uświadamiamy sobie to, jak się czujemy, zazwyczaj jeszcze rzadziej o tym mówimy, a jeszcze rzadziej jesteśmy w stanie wczuć się w to, co może czuć drugi człowiek, który jest przed nami. Nieświadomi naszego stanu będzie nam dużo trudniej dotrzeć do potrzeb swoich i innych ludzi, a właśnie to ma ogromną moc „opróżniać balony” obu stron.

Zadanie domowe dla wszystkich brzmi więc: spróbuj parę razy dziennie opisać to, jak się czujesz w danej chwili, najdokładniej jak potrafisz. Spróbujcie też konkretnie zapytać daną osobę jak się czuje lub spróbować zgadnąć! To bardzo się nam przyda w kolejnych częściach.

Póki co opisaliśmy jak ważne jest oddzielenie spostrzeżeń od ocen, dzisiaj krótki, trochę powierzchowny wgląd w to, co czujemy. Za tydzień możemy przejść do sedna – do potrzeb naszych i innych ludzi i dlaczego generuje to tyle emocji.


Zobacz też:



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

O zadaniach, czyli jak konkretniej zabrać się za życie

Szybko, szybko!
No pospiesz się!
Jak to masz za dużo na głowie?
No rusz się!
No nie mów mi, że nie dasz rady tego zrobić?!
Nie chcę słuchać tłumaczeń, po prostu się za to zabierz!

Żyjemy w świecie, który próbuje poruszać się coraz szybciej i spotyka opór w postaci tej śmiesznej, dwunożnej istoty, posiadającej emocje i znacznie różniącej się od programowanych komputerów i maszyn.

Wyciągnijmy teraz swoje listy zadań do zrobienia.
Popatrzmy na nie przez chwilę.
W tym momencie dotykamy właśnie dwóch największych problemów, jakie ludzie mają z nimi i całym swoim życiem.

Tylko gdzie ta lista?


Pierwszy problem jest taki, że spora część ludzi nie ma w ogóle list zadań do zrobienia. Nie ma projektów, nie ma konkretnych zadań. Trzymamy wszystko w głowie, która niestety nie służy do przechowywania, tylko do tworzenia idei. Czasem sporadycznie coś się przypomni akurat w tym momencie, co trzeba, ale przez większość czasu można czuć pewien nienazwany niepokój - "Mam dużo do zrobienia, ale nie wiem co. Po co czasem też nie." Leżąc spokojnie w łóżku wieczorem i zamykając powieki można dostać spontanicznego olśnienia i wyskoczyć z niego niczym wystrzelony pocisk - "O cholera! Miałem przecież zrobić jeszcze TO na jutro!".

Jeśli nie masz listy zadań do zrobienia, to moja skromna rada - załóż ją dokładnie w tej chwili. Albo po artykule za tydzień o listach zadań. Niech Twój umysł uwolni się od przechowywania informacji i zacznie być organem twórczym!

Moja lista mglistych idei


Drugi problem jest taki, że na tej liście często wcale nie ma zadań. Wielu ludzi posiada tam "mgliste idee, tego co chcieliby, żeby się wydarzyło".
Czy wiecie, że w badaniach xQ, prowadzonych przez organizację Stephena Coveya, w organizacjach, na pytanie "czy ludzie mają jasne, mierzalne cele pracy z wyznaczonym terminem ich realizacji" tylko 10% ludzi odpowiedziało twierdząco?

Wyobraźcie sobie, że wsiadacie do samochodów i wyruszacie w podróż. Jeden na dziesięciu kierowców wie, gdzie chce dojechać. Dziewięciu pozostałych po prostu jeździ, byle się przemieszczać, dla złudnego wrażenia postępu, czasem przybliżając się, a czasem oddalając od celu, bez żadnego planu i pomysłu. Czasem doświadczają olśnienia - "O! Właśnie tu chciałem dotrzeć!".

Spoglądając na listę swoich zadań do zrobienia każdy musi ocenić, czy to są prawdziwe zadania, czy też mgliste idee. Ale jak formułować dobre zadania?




Prawdziwe zadania


"Pomaluję pokój"
"Oddam auto do mechanika"
"Przesadzę kwiatki"

Czy to są zadania?

Są dwa pytania, które pomagają ocenić jak dobrze są sformułowane.

  1. Czy wiem jak zacząć? Czy gdybym teraz miał wstać i po prostu to zrobić to wiedziałbym jak?

  2. Czy jest jasne, kiedy zadanie jest skończone? Po czym poznam, że dotarłem do celu?
Pomaluję pokój. Tylko czy wiem jak zacząć? Niektórzy wiedzą, ale w moim wypadku trzeba najpierw kupić farbę. Tylko w jakim kolorze? Może podjadę na Wadowicką i wezmę próbnik kolorów. Mając próbnik coś wybiorę, zmierzę wielkość pokoju i oddając go kupię farbę. Mglista idea brzmi "Pomaluję pokój". Prawdziwe zadanie brzmi więc "pojechać na Wadowicką i wziąć próbnik kolorów" lub po prostu "Załatwić próbnik kolorów".

Oddam auto do mechanika. Tylko którego? Jeśli mam sprawdzony warsztat to po prostu muszę zadzwonić i się umówić na jakiś termin. Ale jeśli ostatnio spaprali robotę, muszę popytać ludzi o jakiegoś dobrego fachowca. Może wyślę maila w pracy i napiszę na facebooku wiadomość. Mglista idea brzmi "Oddać auto do mechanika". Zadanie brzmi "Zadzwonić do Caira i umówić się na remont" albo "Wysłać w pracy maila z pytaniem o dobrych fachowców i wrzucić to samo na facebooka".

Mógłbym również napisać sobie "popytać ludzi o dobrych fachowców". Tylko po czym poznać, że już dość ludzi spytałem? Dwóch, pięciu, a może dwudziestu? To już lepiej "Zbiorę 10 opinii od znajomych o warsztatach samochodowych".

Przesadzę kwiatki? A to już zadanie dla Was. Spróbujcie!

Porażka list

Mam nadzieję, że nikt nie będzie zakładał listy zadań tylko dlatego, że inni je mają.
Mam również nadzieję, że nikt nie będzie trzymał na nich mglistych idei, tylko konkretne zadania.
Po to właśnie są - kiedy widzimy realność celu i jasny pierwszy krok, aż chce się wyruszać.

Niektórzy zakładają listy i trzymając na niej długaśną, niekonkretną listę ogólnych stwierdzeń przeglądają raz na jakiś czas... by rzucić się w dowolne działanie, choćby miało być to i przeglądanie facebooka. Nazwiemy to później prokrastynacją.

A teraz jeśli masz jeszcze 5 minut, po prostu usiądź i wypisz sobie zadania. A potem zadając sobie dwa pytania do każdego z nich, odpowiedz czy są w przestrzeni prawdziwych, zapalających do działania zadań, czy niekonkretnych, rozmytych wyobrażeń o przyszłości, która jakimś cudem nadejdzie.


czwartek, 10 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy - Ocenianie innych

Tydzień temu zacząłem cykl o Porozumieniu Bez Przemocy. Dzisiaj pora na pierwszy krok - ocenianie innych.

Moja historia


Mimo wielu tygodni czytania, ćwiczenia, przemyśleń, krótkich wspólnych warsztatów, wciąż przyznaję, że jest to potwornie trudne i chcę się podzielić z Wami swoją drogą.

W swojej książce Marshall Rosenberg pisze
„Większość z nas od maleńkości mówi językiem, który zachęca nas do szufladkowania, porównywania, żądania i osądzania, nie zaś do uświadamiania sobie własnych uczuć i potrzeb.” 
Kiedy przysłuchuję się temu, co myślę, mówię i temu, co mówią inni, wpadam w zdumienie, jak ocenianie innych stało się dla nas niewidoczne i jak potwornie trudno się go pozbyć.
Spróbujcie dzisiaj przysłuchać się swoim myślom i słowom i uchwycić te momenty, w których pojawia się słówko "jesteś". Jesteś głupi. Jesteś nieodpowiedzialna. Jesteś bałaganiarzem. Jesteś niedokładny. Jesteś rozrzutna. Jesteś ...

Dlaczego to takie niebezpieczne


Kiedy pierwszy raz czytałem o rozróżnieniu spostrzeżeń i ocen, koncepcja wydawała się elegancka i pomocna, ale nie przełomowa. Zadumałem się jednak nad wynikami badań, które jasno pokazywały, że oceniający język kształtuje całe społeczeństwa.
„O.J. Harvey, profesor psychologii z uniwersytetu stanowego w Kolorado, prowadzi badania nad związkami między językiem a przemocą. Losowo wybrał fragmenty tekstów literackich z wielu różnych krajów i porównał częstotliwość, z jaką pojawiają się słowa, za pomocą których klasyfikuje się i osądza ludzi. Jego eksperyment dowiódł istnienia wyraźnej korelacji między częstym używaniem takich słów a przypadkami przemocy.” 
Muszę się przyznać, że wielokrotnie, słysząc kiedy ktoś mnie ocenia, wydaje osąd i mówi "jaki jestem", mam wbudowany odruch odwetu (zazwyczaj o większej sile...) albo podkulenia ogona i schowania się do dziury.

Czasami cały dom zaczyna płonąć od jednej zapałki...

Spostrzeżenia i oceny


Pierwszym krokiem Porozumienia Bez Przemocy jest rozróżnienie spostrzeżeń i ocen. Spostrzeżenie to fakt, który mogą potwierdzić inne osoby. Ocena to już moja interpretacja. Kiedy uczyłem się (i wciąż bardzo dużo się uczę!) zauważać, co jest spostrzeżeniem, a co interpretacją, ulżyło mi, bo zauważyłem jak bardzo ocena wpływa na moje emocje i że zupełnie inaczej patrzę na tę samą sytuację, jeśli przedstawię ją (nawet sobie!) jako obserwację.

  • "Ale z ciebie bałaganiarz", a może "widzę, że od trzech dni nie wyrzuciłeś śmieci, choć obiecałeś"?
  • "Nie można na tobie polegać", a może "spóźniłeś się na wczorajsze spotkanie 20 minut, a na zeszłotygodniowe 30 minut"?
  • "Jesteś bardzo rozrzutna", a może "wydałaś w ciągu zeszłego tygodnia 500zł na ubrania"?
  • "Straszny z ciebie leń", a może "zauważyłem, że od trzech dni wstajesz po dwunastej"?
  • "Jesteś niewrażliwy na ludzi", a może "wczoraj na spotkaniu ponad 10 razy przerwałeś ludziom, kiedy mówili"?
  • "Straszna z niego gaduła", a może "na ostatnich trzech spotkaniach mówił najwięcej" albo "na ostatnim spotkaniu słyszałam dwa piętnastominutowe monologi"?
  • "Ale ze mnie niezdara", a może "wylałam wodę ze szklanki na obrus"
  • "Idiota!", a może "to auto jedzie ponad 200km/h"

Oczywiście nie chodzi tutaj o festiwal perfekcjonizmu (czasem muszę sobie to powtarzać!), ale o świadomość, kiedy wypowiadam spostrzeżenie, a kiedy ocenę.
„Porozumienie Bez Przemocy bynajmniej nie wymaga od nas całkowitego obiektywizmu i powstrzymania się od wszelkich ocen. Jedyny wymóg stanowi rozgraniczenie spostrzeżeń i ocen.” 
„Hinduski filozof J. Krishnamurti stwierdził kiedyś, że dokonywanie spostrzeżeń przy równoczesnym powstrzymywaniu się od ocen dowodzi najwyższej inteligencji, jaka dostępna jest człowiekowi.”


Eksperyment


Staram się wykreślać różne słowa ze swojego słownika i przyglądać się, kiedy je wypowiadam. Muszę przyznać, że to bardzo trudne...
Zachęcam każdego do eksperymentu, do przyglądania się, kiedy z naszych ust wychodzą oceniające i niekonkretne słowa w stylu "ty zawsze", "nigdy", oceniające "jesteś", "nie potrafisz", "nie widzisz", "nie rozumiesz"...

Zadziwiające jak wiele może się wydarzyć między tym, co zauważymy lub co usłyszymy, a emocjami, które to wywoła. O emocjach napiszę więcej za tydzień, a te parę dni mam nadzieję poeksperymentujecie ze mną w wypowiadaniu spostrzeżeń i ocen w sposób świadomy. Jeśli macie swoje pomysły lub zmagania - zapraszam do komentowania!


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Co Ty tak właściwie chcesz zrobić?

Ile to razy w życiu stawiałem sobie różne cele, by później frustrować się, jak trudno mi do nich dotrzeć albo w ogóle zabrać za pierwszy krok? Bywało i tak, że chodziłem podekscytowany nową inicjatywą, by po miesiącu zadać sobie pytanie "co ja właściwie w tym widziałem?".
Znacie to?

Życiowy GPS


Osiąganie celów w naszym życiu bardzo lubię porównywać do jazdy samochodem z GPSem. Ostatnio pisałem o tym, jak ważne jest, żeby zanim się wyruszy ustalić gdzie się właściwie jest. Sam wielokrotnie pomijałem ten krok i później cierpiałem - postawiłem sobie cel i ruszałem w drogę, ale nie zauważyłem, że zaangażowałem się w zbyt wiele różnych aktywności, że nie dam rady czasowo, że na tle innych moich aktywności to jest mało ważne lub po prostu, że potrzebuję przerwy i odpoczynku. Jeśli masz ciągoty do bycia osobą ciągle zajętą to pewnie rozumiesz to aż za dobrze.

Ostatnio wszystkim osobom, które coś planują proponuję to szczerze i uczciwe ćwiczenie próby ustalenia gdzie się jest, zanim się wyruszy w podróż. Chodzi przecież o to, żeby być efektywnym, a nie po prostu zajętym.


Jaki jest cel?


Według badań xQ, które testują efektywność organizacji, mniej więcej 1 na 8 ludzi stawia sobie cele w taki sposób, że  wie jak je osiągnąć. A teraz wyobraźmy sobie takie samo podejście u kierowców. 1 na 8 otrzymuje miłym głosem sygnał od GPSa "jesteś na miejscu", pozostali po prostu jeżdżą, żeby jeździć, żeby mieć wrażenie, że się przemieszczają.

To jest zawsze potwornie trudne pytanie: co ja właściwie chcę osiągnąć?
Chcę biegać? To nie jest cel. Chcę biegać, żeby schudnąć? Nie, chcę biegać, żeby jak najdłużej być w dobrym zdrowiu i kondycji. Po zadaniu sobie paru pytań pomocniczych mogę stwierdzić, że w takim razie nie chodzi tylko o bieganie, ale i sposób w jaki się odżywiam, a nawet przeżywam emocje.
A jeśli chciałbym schudnąć to po co? Żeby ludzie mnie bardziej lubili? Może żebym ja sam siebie bardziej lubił?

Czy kiedy patrzysz na swoje cele to wiesz, kiedy Twój życiowy GPS powie Ci "jesteś na miejscu", czy chodzi po prostu o to, żeby sobie pojeździć?



Po czym poznam, że zmierzam w stronę celu lub robię krok do przodu?


Czasem potwornie trudno jest ustalić precyzyjny cel lub wyłania się on dopiero w trakcie działania. Nie można siedząc w domu idealnie zaplanować trasy, bo zawsze zdarzą się jakieś objazdy lub niespodziewane okoliczności.

W takich sytuacjach przydaje się pytanie, które pomaga sobie wszystko uporządkować: "po czym poznam, że zmierzam w stronę celu lub robię krok do przodu?". Jeśli chodzi o Twoje życie, aktywności, sporty, relacje, a może nawet całe życie?

Ostatnio stanąłem przed tym dylematem, kiedy myślałem o zespole w którym gram na gitarze. Odpowiedź na pytanie "po czym poznam, że się rozwijamy?" otworzyła całkiem nowe "klapki" w moim umyśle i była początkiem zmiany mojego myślenia.

Czy w najważniejszych dla Ciebie aktywnościach potrafisz regularnie odpowiedzieć na to, czy się rozwijasz i zmierzasz w stronę celu?

Jaki jest pierwszy lub następny krok?


Na koniec jedno z najważniejszych pytań, które nie pozwala po prostu siedzieć na kanapie i rozważać planów w nieskończoność: "jaki jest pierwszy lub następny krok?".

Mogę snuć wielkie wizje, plany, stawiać cele, ale na koniec trzeba wstać i popchnąć ten kamyczek, który może spowodować wielką lawinę dobrych rzeczy w moim życiu. Bardzo rzadko dzieje się to od samego myślenia.

Chcę pomalować pokój, żeby był bardziej przytulny, ale pierwszym krokiem jest podjechanie do sklepu, żeby wypożyczyć próbnik kolorów. Chcę przebiec półmaraton, ale pierwszym krokiem jest znalezienie dobrego programu treningowego albo wybranie się po buty i strój do biegania. Chcę zorganizować imprezę urodzinową, ale pierwszym krokiem jest zrobienie listy gości.

Jeśli wiesz o tym, że masz tendencję do teoretyzowania i przesadnego planowania, odkładania na później i zabierania się za "bzdury", ustalenie klarownego pierwszego kroku będzie w wielu sytuacjach bardzo pomocne.

Droga ważniejsza niż cel


W całej naszej podróży ważne jest, żeby nasz życiowy GPS umiał powiedzieć gdzie jesteśmy, dać nam poczucie, że zmierzamy w stronę celu, nawet jeśli wydaje się chwilowo, że się oddalamy oraz dać nam jasny komunikat, że dotarliśmy do celu, pora odpocząć i po jakimś czasie wyznaczyć nowy cel.
W końcu można spędzić podróż napiętym, zdenerwowanym na wszystkie nieprzewidziane okoliczności, w pośpiechu, ale również cieszyć się widokami i przygodami.

Zapraszam za tydzień na rozważanie o tym, jak wyznaczyć sobie pierwszy lub następny krok, który pozwoli ruszyć się z miejsca.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy

Dzięki różnym ludziom i "zbiegom okoliczności" co jakiś czas trafiam na książkę, która pcha moje życie o całe lata świetlne do przodu. Dokładnie tak było z "Porozumieniem Bez Przemocy" Marshalla Rosenberga, któremu chcę poświęcić parę kolejnych artykułów.

Porozumienie Bez Przemocy


Czasem naprawdę się dziwię, jak to jest, że przy całym tym niezwykłym rozwoju świata, odkryciach technologii i medycyny, gadżetach i próbie okiełznania sił natury, w naszych relacjach wciąż jesteśmy tak ogromnie bezsilni. Tak dużo ludzi chce naprawdę dobrze, a jednak wychodzi jak zwykle. Ranimy się, patrzymy z rezygnacją, kombinujemy, a potem ranimy jeszcze bardziej.

Marshall Rosenberg większość swojego życia spędził właśnie rozwiązując konflikty między ludźmi, między zwaśnionymi plemionami, krajami i ich armiami i nie jest to zwykła teoria, a przepełnione praktyką wieloletnie doświadczenie. Czasem wystarczy zmienić punkt widzenia i całe postrzeganie się zmienia. Tak było w moim wypadku i paru innych ludzi, którzy "Porozumienie Bez Przemocy" dostali w swoje ręce w ostatnim czasie.

Potrzeby


Czytając tę książkę, zacząłem przyglądać się językowi, który wychodzi z moich ust i wchodzi do moich uszu pod zupełnie nowym kątem. Zobaczyłem ile w nim ocen, ale również mówienia o własnych potrzebach w bardzo zakamuflowany sposób. 

Kiedy ktoś się denerwuje, jest mu przykro, czuje się zrezygnowany, wściekły, ale również podekscytowany, czy radosny, tak naprawdę za wszystkim stoją niezaspokojone i zaspokojone potrzeby, które tak rzadko w klarowny sposób sobie uświadamiamy. Robimy uniki, mamy nadzieję, że ludzie się domyślą, wymyślamy całe strategie do których się przywiązujemy, a tak trudno jest nam je sobie uświadamiać i mówić o nich wprost.

"Strasznie mi przykro, kiedy mówisz o mnie 'głupi', bo ogromnie potrzebuję szacunku".
"Przepraszam, ale wkurzam się, kiedy ciągle mnie poprawiasz, bo potrzebuję autonomii i poczucia, że dam sobie radę".

Trudno jest się do tego przyznać, ale spora część naszych emocji, od smutku przez gniew po wycofanie, związana jest z zaspokojeniem lub niezaspokojeniem naszych potrzeb.


Oceny


Nie uświadamiając sobie swoich potrzeb i nie szanując potrzeb innych zaczynamy oceniać. Dużo oceniać. I coraz surowiej. Zamiast mówić o swoich niezaspokojonych potrzebach i uczuciach z tym związanych strzelamy w ludzi oceną, która ich rani i obraca przeciw nam. 

Zamiast odkryć w sobie potrzebę porządku nazywamy innych "syfiarzami", "bałaganiarzami" albo "niechlujami". Mając potrzebę harmonii mogę nazywać innych "bucami" albo "pieniaczami". "Łajzy", "głupki", "nieudacznicy" mogą być moją potrzebą rozwoju. 

Oceniać jest jednak dużo łatwiej niż wejrzeć w siebie i uświadomić sobie jaką mamy potrzebę i jakie emocje w związku z tym odczuwamy.

Tak wielu ludzi, kiedy dociera do swoich potrzeb i nawet je wypisuje, opłakuje to, jak wiele razy zostały niezaspokojone. Później nareszcie są wolni, jak balon z którego uszło powietrze, a który był na granicy pęknięcia.

Obserwacja


Jeśli "Porozumienie bez przemocy" jest Ci zupełnie obce, możesz się zaopatrzyć w książkę, poczytać o tym, dołączyć do jakiejś grupki, która to praktykuje, ale możesz również przez następny tydzień po prostu przyglądać się językowi swojemu i innych ludzi.

Kiedy widzisz, że ktoś jest smutny, zły, czasem może nawet krzyczy albo wybucha płaczem, spróbuj dotrzeć do potrzeb. Te wszystkie emocje mają swoje źródło. Nie znoszę przykładowo, gdy mówi się "nie płacz". Przecież ten płacz coś wyraża, jest jakiś smutek, który trzeba z siebie wypuścić. To właśnie ci ludzie, którzy nie "wypuszczają" z siebie emocji w zdrowy sposób będą później najsurowiej oceniać i ranić.

Zapraszam do całego cyklu na ten temat. Przez kolejne artykuły opowiem trochę o ocenach, emocjach, potrzebach i prośbach. I o prawdziwej empatii, która się z tego rodzi.


poniedziałek, 31 marca 2014

Co Ty tak właściwie robisz?

Ostatnio pisałem o tym, jak niezwykłym przeżyciem było dla mnie odpowiedzieć sobie na pytanie "Co ty tak właściwie robisz?". Dzisiaj chcę się przyjrzeć temu, jak każdy mógłby to zrobić w paru prostych krokach.

Nie masz czasu?


Spróbuj teraz wypisać wszystko, czym się zajmujesz. Wszystkie aktywności, które tylko przychodzą Ci do głowy, łącznie ze spaniem i obok nich napisz ile czasu one zajmują. Sen, osiem godzin dziennie, to daje 56 godzin tygodniowo. Pracuję 40 godzin tygodniowo w biurze, jakieś 10 godzin zajmują mi dojazdy. Biegam, to w sumie 4 godziny tygodniowo. I tak dalej. Zrób swoją listę i kontynuuj, gdy jest całkowicie kompletna.

Gotowi?

Pora na to, żeby zsumować słupek ilości godzin. Niektórym wychodzi 100, niektórym 120, innym 140. Ile wyszło Wam?
Teraz wystarczy nam prosta kalkulacja: 24 godziny razy 7 dni to 168 godzin tygodniowo. Ile godzin tygodniowo "rozpływa się" w Waszym życiu na nie-wiadomo-co?

Osobisty styl


Każdy ma swój osobisty styl i zadziała dla niego co innego, jednak istniejące prawa i zasady są niezmienne. Gdy je poznamy, przestajemy być przywiązani do konkretnych technik, a zaczynamy działać w swój własny, niepowtarzalny sposób. Właśnie dlatego nie ma jednej, doskonałej recepty na sukces, ani doskonałych narzędzi. Każdy z nas musi odnaleźć swoją drogę.

Jednemu będzie prościej w aplikacji do tworzenie map myśli, jak np. Free Mind, którego sam używam do wielu zastosowań, w innych sytuacjach zadziała kartka papieru, aplikacja na tablet albo tabelka w excelu. Ważne, żeby samemu spróbować wszystkich możliwych technik i powiedzieć świadomie "w moim przypadku TO działa najlepiej".

Analiza


Gdy uruchamiamy GPSa w samochodzie, prawie nigdy nie ruszamy się dopóki urządzenie nie znajdzie naszego aktualnego położenia. W naszym wypadku jest dokładnie tak samo.

Jakiekolwiek techniki "zarządzania czasem", czy swoimi życiowymi aktywnościami trzeba zacząć od pytania: gdzie ja tak właściwie jestem. Trzeba zagrzać nasz życiowy GPS i dopiero wtedy możemy ruszać. Nawet jeśli masz dokładną mapę i wyraźny cel, będzie trudno tam dotrzeć nie znając swojego aktualnego położenia.

Spróbujcie posortować sobie listę wypisanych aktywności według ilości czasu, którą na nie poświęcacie. Popatrzcie na tę listę. Jakie pierwsze wrażenie rodzi się w Waszych sercach (nie umysłach!) ?

Co jest ważne i po co to robię?


Ja patrzyłem w te swoje parę linijek i rysunek na kartce z niedowierzaniem. Czy ilość czasu, którą poświęcam na te konkretne aktywności naprawdę odzwierciedla to, co jest dla mnie ważne? Czasem bzdury są wysoko, a kluczowe dla mnie relacje na samym dole. Aż chce się to zmienić, kiedy się to widzi na własne oczy!

Drugie bardzo ważne pytanie, jakie można sobie postawić patrząc na te wszystkie aktywności to "po co to robię?". Czego tak naprawdę oczekuję i jaki mam w tym cel? Trudno jechać samochodem do celu, kiedy nawet nie wiadomo gdzie jest przód!

Garstka ważnych aktywności


To niezwykłe, ale Steve Jobs, Bill Gates, Matka Teresa mieli 24 godziny na dobę. Dokładnie tyle, ile ja i Wy. Sztuka życia nie polega na tym, żeby robić więcej, ale żeby robić mniej, rzeczy naprawdę ważnych i w pełni się im oddać. W końcu masz coś wyjątkowego do zaoferowania światu!