piątek, 21 marca 2014

O strachu i odwadze

Przyznam się do czegoś. Straszne ze mnie strachajło.
Uff, już po wszystkim.

Siedzę sobie kiedyś ze znajomą, opowiadam jej o konkretnej sytuacji, w której się boję i zmagam ze światem. Widzę jej rosnące zdziwienie, aż w końcu nie wytrzymuje i zszokowana pyta "to ty się w ogóle boisz?". Teraz ja siedzę oniemiały. Co to w ogóle za pytanie? Pewnie, że się boję i to jeszcze jak! Po chwili dowiaduję się, że zachowuję się i wypowiadam, jakbym wielu rzeczy, które są zmaganiem dla ludzi, w ogóle nie zauważał.

Sytuacja powtarza się parę razy w krótkim odcinku czasu przy różnych bliskich mi osobach. To był czas, kiedy zacząłem serdecznie dzielić się z ludźmi tym, co mi leży na sercu, z czym się zmagam. Siadam i zastanawiam się "o co tu chodzi?". Bardzo dużo we mnie wewnętrznej wojny i przejmowania się, a ludziom wydaje się, jakby tego w ogóle nie było!

Ja chyba najbardziej boję się strachu, a zwalczam go ... strachem.

Pamiętam imprezę jako nastolatek. Wiecie jak to jest, starszy kolega zaprasza na swoją osiemnastkę i tam przychodzi taka fantastyczna dziewczyna. No dobrze, na razie wygląda i tańczy fantastycznie, a jeśli podejdę to niej i ją poznam to jej fantastyczność się zweryfikuje, ale czuć ogromny potencjał. Siedzę więc i "zbieram się". Znacie ten stan? Aniołek i diabełek siedzą na ramionach, jak na bajkach rysunkowych i trajkoczą w najlepsze, aż tu ... dziewczyna wychodzi z imprezy. W końcu minęło parę godzin, trochę potańczyłem, uśmiechnąłem się parę razy, pogadałem ze znajomymi. A dziewczyna wyszła w najlepsze. Zaczynają się wywiady czyja to znajoma, jak można ją spotkać jeszcze raz itp. W końcu nie ma jeszcze facebooka!

Wracam do domu i czuję się tchórzem. Albo nawet gorzej, jestem tchórzem.
Racjonalizuję i myślę sobie "jeśli naprawdę jest mi przeznaczona to spotkam ją jeszcze raz", "na następnej imprezie będzie lepiej". Żenada i żałość.
Och, ile było sytuacji takich jak ta?!! Znacie to?

I w końcu przychodzi pomoc. Dopada mnie największy ze wszystkich strachów - że przeżyję beznadziejne, szare, nic nie znaczące, byle jakie, bezpieczne życie.
Jeśli mi nie wyjdzie, najwyżej najem się strachu, nauczę się czegoś, będę bogatszy o doświadczenie i następnym razem będę bał się mniej. A jeśli tego nie zrobię? Nic złego się nie stanie. Po prostu będę sobie żył banalnym, byle jakim życiem.

I na scenę wkracza złość. Wyobrażam sobie siebie jako staruszka, który siedzi i rozważa swoje życie. Na szczęście uniknąłem sytuacji, których się bałem, ale czy moje życie miało jakieś znaczenie? Na moim pogrzebie ludzie wzruszeni mówią z ust do ust o dokonaniach mojego życia "Niesamowite, on przeżył takie fajne, bezpiecznie życie. Wow, niezwykłe!"

I dziś kiedy się boję, to wraca do mnie ten obraz. Boję się opowiedzieć o tym, co czuję, bo to wystawia mnie na zranienie, na wyśmianie, na niezrozumienie. Boję się stać na czele zespołu, bo potwornie znoszę porażki. Boję się grać i śpiewać, bo przecież tyle ludzi umie to lepiej niż ja i pewnie mnie wyśmieją. Boję się latania na paralotniach, bo przecież można się zabić.
Najbardziej jednak ze wszystkiego boję się tego uczucia, które pojawi się za miesiąc, za rok, albo na końcu mojego życia, jeśli tego nie zrobię. Aniołek i diabełek trajkotają w najlepsze, ja stoję sparaliżowany, a mi pomaga jedno pytanie "czy naprawdę chcę przeżyć bezpieczne, nic nie znaczące, byle jakie, samolubne i bezpieczne życie?".

Winston Churchill, kontrowersyjny wybitny strateg i bohater okresu wojennego powiedział "Jeśli w życiu brakuje miejsca na odwagę, inne cnoty są bez znaczenia". Z każdym dniem rozumiem to coraz bardziej.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz