poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wypisz, wymaluj, tylko nie trzymaj w głowie!

Bardzo nie chcę w życiu być zajętym tylko po to, by po jakimś czasie odkryć, że to, co robiłem, wcale nie było ważne. Ostatnio pisałem o tym, co niezwykłego wydarza się, kiedy zamienimy mgliste idee na konkretne zadania. Dzisiaj chwila zadumy nad tym, gdzie nasze zadania do zrobienia gromadzimy i co z tego wynika w praktyce.

„Mam dużo do zrobienia”


„Kto z Was NIE MA dużo do zrobienia ręka do góry!” Nikogo?! Takie czasy – wszyscy pochłonięci przez setki zadań i aktywności. Jak się w tym odnaleźć?

Był taki czas, że jedna z moich znajomych panikowała, że „ma dużo do zrobienia”. Kiedy słyszę słowa „dużo”, „bardzo”, „wcale” albo „nigdy” zawsze korci mnie, żeby usiąść i pomyśleć o konkretnych przykładach. Nasz umysł w tym temacie jest bardzo emocjonalny i zbyt łatwo nas oszukuje!
Usiedliśmy więc z kartką i wypisaliśmy wszystko to, co faktycznie czekało na wykonanie. Po wypisaniu szóstego, czy siódmego elementu okazało się, że to już wszystko. Spojrzała na listę i uśmiechnęła się. Przyznała, że to wszystko da się zrobić w dwa popołudnia!

David Allen, guru technik produktywności, powiedział że nasz umysł jest po to, by tworzyć idee, a nie je przechowywać. Przechowując za dużo w głowie szybko robimy się niespokojni.

Liczba Millera


W nauce funkcjonuje pojęcie „Liczby Millera”, po badaniach George’a Millera z roku 1956 nad zapamiętywaniem informacji. Stwierdził on doświadczalnie, że maksymalna liczba informacji, jaką człowiek jest w stanie przetworzyć to 7±2, a więc między 5 a 9.

Pomyśl o każdej sytuacji, w której próbujesz przetwarzać więcej informacji. Jak się wtedy czujesz i czy jest to efektywne?

Dlatego właśnie w pewnym momencie robimy listę zakupów i ona nas uspokaja. Dlatego właśnie, jeśli jeszcze jej nie masz, dla własnej efektywności załóż listę zadań do zrobienia. I listę pożyczonych książek. Nasz umysł się gubi w natłoku informacji do przetworzenia, wytwarza niejasne wrażenia, a my niepotrzebnie się stresujemy. Wypisz to i daj umysłowi zajmować się tym, w czym jest najlepszy – w przetwarzaniu informacji, a nie jej przechowywaniu!




Będę pamiętać


Jednym z niezwykłych naszych odruchów jest mówienie „ok, będę pamiętać”. Problem w tym, że w większości jest to kłamstwo.

Przypomnijcie sobie książki i płyty, które pożyczone, nigdy do Was nie wróciły. Pewnie pamiętacie kto je ma?

Przypomnijcie sobie te spontaniczne pomysły na prezenty i niespodzianki. Pewnie pamiętacie je później robiąc zakupy na urodziny lub święta?

A może wstajecie rano z uczuciem, że macie dużo do zrobienia i z uczuciem niepokoju, jak przejdziecie przez ten dzień i odwlekacie wykonanie z godziny na godzinę?

Odruch zapisywania to jeden z najważniejszych odruchów, jaki można sobie wyrobić.
Nie zapomnicie komu i kiedy pożyczacie książki, filmy, gry.
Nie zapomnicie o spontanicznych pomysłach, które przychodzą do głowy w różnych momentach dnia.
Nie zapomnicie co konkretnie jest do zrobienia, unikając niedobrych uczuć przytłoczenia.
Nie zapomnicie o inspirujących książkach do przeczytania, filmach do oglądnięcia, stronkach do przeczytania, o których mówią Wasi znajomi.

Tylko jak?


Po pierwsze trzeba mieć gdzie to zapisać. Po drugie trzeba wyrobić w sobie nawyk, który zaprzeczy temu odruchowemu „ok, będę pamiętać” i naprawdę to zapisze.

Żyjemy w świecie, w którym jest mnóstwo możliwości zapisywania informacji. Mamy różnej maści notesy i  karteczki do notowania. Mamy ze sobą swoje komórki. Część ma zawsze przy sobie tablet albo komputer.

Komórka jest dla wielu najwygodniejsza, bo przez większość czasu mamy ją ze sobą. Najprostsze co mogę polecić to aplikacja Evernote. Jest na większość systemów operacyjnych i urządzeń i potrafi się synchronizować przez Internet, jeśli trzeba. Z komórki, tabletu i komputera możesz mieć dostęp do tych samych informacji. Oczywiście, równie dobrze na każdym urządzeniu może funkcjonować samodzielnie.

Zainstaluj sobie Evernote. Albo jakiś inny notatnik. I poświęc teraz pięć minut i załóż notatki – o pożyczonych książkach, o pomysłach na prezenty dla bliskich, o zadaniach do zrobienia w najbliższym czasie, o filmach do obejrzenia, o inspiracjach usłyszanych w rozmowach ze znajomymi.

Ja na takiej liście trzymam sobie listę tematów na artykuły. I naprawdę przychodzą mi one w bardzo różnych momentach dnia, a najrzadziej przy biurku, kiedy jestem gotowy do pisania. Wtedy się cieszę, że mam mnóstwo możliwości wyboru z listy.

Odśmieć swoją głowę, wypisz swoje wszystkie „ok, będę pamiętać”, odpręż się i wyrób nawyk zapisywania. Zobaczysz ogromną różnicę w poczuciu ogarniania świata!

Za tydzień zajmiemy się konkretnie listą zadań, tym co warto na niej trzymać i jak efektywnie się nią posługiwać.

Zobacz również:

czwartek, 24 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy - Odkrywanie potrzeb

Tak naprawdę całym tym cyklem artykułów chciałem Was wszystkich zachęcić do tego, żeby nabyć i przeczytać książkę Marshalla Rosenberga pod tytułem „Porozumienie Bez Przemocy”. Nic na tym nie zarobię, natomiast Wy możecie bardzo wiele!

Czuję się wyjątkowo zapalony i szczęśliwy, kiedy mogę o tym pisać, nawet nieudolnie, dlatego że widzę jaką moc zmiany ma to w życiu ludzi dookoła mnie. Jeśli popchnę Was do działania, do zmiany myślenia, do otwarcia się, będę jeszcze bardziej szczęśliwy, bo jest we mnie ogromna potrzeba rozwoju siebie i innych.

Tak, właśnie tak, dzisiaj będzie o potrzebach!

„Czuję, bo potrzebuję”


Powaliła mnie prostota tego przekazu – nasze emocje są głównie powodowane naszymi zaspokojonymi i niezaspokojonymi potrzebami. Główny problem w tym, że o emocjach w życiu uczyłem się mało i chaotycznie, tym trudniej dojść więc do ukrytych pod nimi potrzeb. Jeszcze trudniej jest o tych potrzebach otwarcie mówić.

Jak napisał Marshall Rosenberg w swojej książce
„Skojarz swoje uczucia z potrzebami: „czuję (to lub tamto), bo potrzebuję (tego a tego)”
Jestem zły, kiedy się spóźniamy, bo mam ogromną potrzebę słowności i szacunku.
Smutno mi, gdy nie umiem rozwiązać problemu przez dłuższy czas, bo mam potrzebę rozwoju.
Jestem zrezygnowany, gdy ktoś mówi mi co mam robić bez wysłuchania mnie, bo mam potrzebę swobody, autonomii.
Jestem szczęśliwy, kiedy daję i dostaję trafione prezenty, bo mam potrzebę intymności i bliskości.
...

„Większości z nas nie nauczono, niestety, rozumować kategoriami potrzeb. Wręcz przeciwnie: ilekroć nasze pragnienia pozostają niespełnione, postępujemy zgodnie z nawykiem, który każe nam szukać winy w innych ludziach.” 
„Osądy, krytyka, diagnozy i interpretacje cudzych zachowań to zastępcze formy ujawniania własnych potrzeb. Gdy ktoś stwierdza: „nigdy mnie nie zrozumiesz”, w rzeczywistości informuje nas, że jego potrzeba zrozumienia pozostaje niezaspokojona. Kiedy żona mówi: „W tym tygodniu dzień w dzień pracowałeś do późna. Kochasz swoją pracę bardziej niż mnie”, w istocie chce powiedzieć mężowi, że potrzebuje więcej intymności.”
Trudne to, prawda?
To, co słyszy się dookoła to głównie właśnie osądy, krytyka i diagnozy. Nic dziwnego, że trudno nam dotrzeć w pełni do tego, czego nam potrzeba i jeszcze umieć przekazać to innym!



Chwila zadumy i wyciszenia


Zdarza mi się być bardzo złym, smutnym, zrezygnowanym. Odruch w tej sytuacji, do którego trudno się przyznać to obwinianie innych albo poniżanie siebie. Czasem czuję się jak w bajce, w której na ramionach stoją dwie gaduły i siłują się słowami.
- „Jak on mógł tak głupio zrobić”, „daj spokój, jak możesz tak oceniać ludzi, przecież on wcale nie jest głupi”, „ale zrobił głupio”, „skąd wiesz? Może dla niego to dobre”, „ale tak się nie powinno robić”, ...
I mogą tak godzinami. Dużo bym dał, żeby wynieśli się poza moją głowę z tym swoim trajkotaniem, ale nie chcą się zamknąć!

Kiedyś próbowałem ich zagłuszać, a teraz próbuję uczyć się i słuchać, o co mi tak naprawdę chodzi. Po pierwsze, jak ja się czuję? Jestem zły, smutny i zrezygowany, do tego już dotarłem. A jaka moja potrzeba nie została zaspokojona lub pogwałcona?

Nagle zamiast oceniać innych, krytykować i osądzać myślę o potrzebach i o tym, co daje życie. Potrzebuję szacunku i kiedy powiedział, że moje rozwiązanie jest głupie, zrobiłem się strasznie zły. Mam potrzebę szacunku i docenienia – właśnie tak!

Potrzeby i strategie


Kiedy dotrę do swojej prawdziwej potrzeby, mogę pomyśleć o tym, jak mogę ją naprawdę zaspokoić. Rozmowa z gadułami na moich ramionach niewiele daje. Myślę więc o tym, jak w tej całej sytuacji zaspokoić swoją potrzebę szacunku i docenienia wobec tego, co się wydarzyło.

Z potrzebami jest niestety tak, że ogromnie przywiązujemy się nie do samych potrzeb, co do pewnych strategii ich zaspokajania.
Mam potrzebę szacunku, słowności i dlatego czuję dyskomfort, kiedy mam się spóźnić. Nie chcę się spóźniać – to moja strategia okazywania szacunku i słowności. Ale wybieranie się we dwójkę albo większą grupą to jest wyzwanie. Widzę, że możemy się spóźnić, robię się nerwowy, jest niemiło, a przez to spóźnimy się jeszcze bardziej i spirala się nakręca. Teraz robię stop klatkę i myślę, jakie to jest irracjonalne – z potrzeby szacunku, nie chcę się spóźniać, a mając opóźnienie robię się szorstki i niemiły i bezwzględnie łamię potrzebę szacunku kogoś innego. Potrzeba szacunku to moja prawdziwa potrzeba, a nie spóźnianie się to tylko strategia.

Gdy się porozmawia z ludźmi i oddzieli konkretne strategie zaspokajania potrzeb od ich samych, okazuje się, że rozmawiamy wspólnym językiem. Mamy potrzebę swobody, autentyzmu, twórczości, akceptacji, uznania, wspólnoty, bliskości, dachu nad głową, ruchu, zabawy, piękna, harmonii, natchnienia, ładu i sensu i wiele innych.

„Im dłużej ćwiczymy się w takim odbiorze, tym wyraźniej uzmysławiamy sobie tę prostą prawdę, że za wszystkimi komunikatami, którym dotychczas pozwalaliśmy brzmieć groźnie, stoją jedynie ludzie o niezaspokojonych potrzebach, którzy proszą nas, żebyśmy coś zrobili dla poprawy ich samopoczucia.” 
„Im lepszy zyskujemy kontakt z uczuciami i potrzebami, utajonymi w cudzych słowach, tym mniej przeraża nas otwieranie się przed otoczeniem. Zwykle najbardziej wzdragamy się przed odsłonięciem własnej bezbronności, gdy nie chcemy zrzucić maski „twardego człowieka”, ponieważ boimy się, że be z niej stracimy autorytet i już nie będziemy panowali nad sytuacją.”

Krótkie ćwiczenie


A teraz spróbujcie wziąć kartkę albo po prostu chwilę pomyśleć o swoich emocjach w ostatnim czasie. Jakie stoją za nimi potrzeby? I czy naprawdę są to potrzeby, czy tylko jakieś strategie do których się przywiązaliśmy? A jak można mądrze zaspokoić te potrzeby?


Zobacz też:




czwartek, 17 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy - Jak radzić sobie z emocjami?

To jest nawet dość zabawne!
Przez siedemnaście lat edukacji poznałem wiele faktów historycznych, matematycznych zależności, zjawisk fizycznych, skomplikowanych procesów, obce języki. Lista zagadnień poznanych w szkole dla każdego z nas jest pewnie bardzo długa!

A czego nauczyliśmy się o własnych emocjach?
Ile razy w ciągu całej Waszej edukacji ktoś zapytał jak się czujecie?

Z wiekiem okazało się, że pochodne i całki liczę dużo rzadziej niż wybucham gniewem albo nie radzę sobie ze smutkiem. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, większość ludzi nosi cały czas ze sobą urządzenia pozwalające bezproblemowo komunikować się z innymi, cały świat stoi przed nami otworem. Tylko dlaczego jesteśmy coraz bardziej samotni?

Jak z powrotem podłączyć się do prawdziwego siebie, odzyskać kontakt, żyć szczerze sam ze sobą?

Czego się nauczyliśmy


Byłbym niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że odnośnie emocji nic się nie uczymy. Bardzo często, kiedy płaczemy możemy usłyszeć „nie smuć się”. Jako dzieci, część ludzi dowiaduje się, że „nie wolno się gniewać”. Chłopcom i mężczyznom nie wypada płakać. Chłopcy i dziewczynki mają być grzeczne i posłuszne. A na to wszystko: „czas leczy rany” (naprawdę chcę zobaczyć człowieka, który zatnie się nożem i nic nie robiąc siedzi i czeka patrząc na kapiącą krew, w końcu czas zagoi rany!).

Jako dzieci większość słyszy konsekwentny przekaz „tłum swoje emocje i jakoś to będzie”. Kompletnie sobie z nimi nie radzimy. Na szczęście kiedy dorastamy mamy cały arsenał środków zaradczych: napić się, zapalić, poimprezować, rzucić w wir pracy, poszaleć samochodem albo motorem, żyć życiem innych, małe stadko adrenalinowych zastrzyków i wiele innych fantastycznych metod.

Wychowywano nas tak, żebyśmy zamykali się we własnych głowach i zastanawiali się: „co – zdaniem innych – powinienem mówić i jak postępować?”

Eksplozje


Tak wychowani przez większość czasu trzymamy się całkiem dobrze.
Właściwie od eksplozji do eksplozji bywa całkiem przyzwoicie. „Zupełnie nie wiem, jak to mogło się stać. To był taki spokojny chłopak. Dobrze się uczył i nie sprawiał kłopotów. Ale on, siekiera i tyle niewinnych ludzi, nigdy bym się nie spodziewała.” – powie zdruzgotana sąsiadka do kamery.

Niewypuszczone, nieodreagowane emocje kumulują się i zbierają, a my zaczynamy wtedy przypominać napompowany balon. Kiedy wpuścić do niego za dużo powietrza – pęknie z hukiem.

Zdarza się Wam?

Czuję, że …


Próbując mówić o emocjach ja jestem (a byłem jeszcze bardziej) nieporadny. Z tego, co słyszę, ogromna liczba ludzi, których słyszę na co dzień, ma z tym spory problem.
Są takie konstrukcje, które od razu uwidaczniają to, że wcale nie mówimy o tym, co czujemy. Jedną z nich jest „czuję, że”. W większości wypadków możemy podmienić „czuję, że” na „uważam, że” i sens jest właściwie ten sam.

Czuję, że jesteś niesprawiedliwa.
Czuję, że oni mnie nie lubią.
Czuję się niekochany.

Kiedy mówimy „czuję” to mówmy o uczuciach. Równie dobrze można by powiedzieć, że „widzę że ten kwiat ślicznie pachnie” lub „słyszę, że mnie dotknąłeś”. Powalczmy, żeby słowu „czuć” wrócić jego pierwotne znaczenia.

Jak się czujesz?


Jak często, kiedy pytacie ludzi jak się czują, odpowiadają „dobrze” albo „kiepsko”? Jeden z problemów polega właśnie na tym, że kreatywniej umiemy zwymyślać innego człowieka niż opisać własny stan emocjonalny.



„Już we wczesnej fazie życia uczymy się odcinać od tego, co w nas się dzieje. Zjawisko komunikatów odcinających od życia jest dziełem, a zarazem filarem społeczności zhierarchizowanych dla których do funkcjonowania niezbędne są liczne rzesze potulnych, uległych obywateli.”

Jest mi strasznie przykro.
Jestem zły.
Niesamowicie się cieszę!
Czy czujesz się przytłoczona?
Jestem poruszony.
Nie ma we mnie nadziei.
Czuję się uskrzydlony.
Jesteś niespokojny?
Jestem zdopingowana.
Czuję się rozdrażniony.

W „Porozumieniu bez przemocy” Marshall Rosenberg podaje nam długą listę emocji pozytywnych i negatywnych, które towarzyszą naszym zaspokojonym i niezaspokojonym potrzebom. Czyta się to prawie, jak obcy język, tyle zapomnianych i dawno nie używanych słów!

Żeby jednak w ogóle mówić o naszych potrzebach, spróbować zajrzeć w głąb siebie i zrezygnować z pochopnego oceniania ludzi, trzeba nam nauczyć się przyglądać się samym sobie z ciekawością oraz nazywać to, co się w nas dzieje.

Opróżnić balon


Jak w takim razie w zdrowy sposób wypuścić z siebie trochę emocji?

Kiedy rzadko uświadamiamy sobie to, jak się czujemy, zazwyczaj jeszcze rzadziej o tym mówimy, a jeszcze rzadziej jesteśmy w stanie wczuć się w to, co może czuć drugi człowiek, który jest przed nami. Nieświadomi naszego stanu będzie nam dużo trudniej dotrzeć do potrzeb swoich i innych ludzi, a właśnie to ma ogromną moc „opróżniać balony” obu stron.

Zadanie domowe dla wszystkich brzmi więc: spróbuj parę razy dziennie opisać to, jak się czujesz w danej chwili, najdokładniej jak potrafisz. Spróbujcie też konkretnie zapytać daną osobę jak się czuje lub spróbować zgadnąć! To bardzo się nam przyda w kolejnych częściach.

Póki co opisaliśmy jak ważne jest oddzielenie spostrzeżeń od ocen, dzisiaj krótki, trochę powierzchowny wgląd w to, co czujemy. Za tydzień możemy przejść do sedna – do potrzeb naszych i innych ludzi i dlaczego generuje to tyle emocji.


Zobacz też:



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

O zadaniach, czyli jak konkretniej zabrać się za życie

Szybko, szybko!
No pospiesz się!
Jak to masz za dużo na głowie?
No rusz się!
No nie mów mi, że nie dasz rady tego zrobić?!
Nie chcę słuchać tłumaczeń, po prostu się za to zabierz!

Żyjemy w świecie, który próbuje poruszać się coraz szybciej i spotyka opór w postaci tej śmiesznej, dwunożnej istoty, posiadającej emocje i znacznie różniącej się od programowanych komputerów i maszyn.

Wyciągnijmy teraz swoje listy zadań do zrobienia.
Popatrzmy na nie przez chwilę.
W tym momencie dotykamy właśnie dwóch największych problemów, jakie ludzie mają z nimi i całym swoim życiem.

Tylko gdzie ta lista?


Pierwszy problem jest taki, że spora część ludzi nie ma w ogóle list zadań do zrobienia. Nie ma projektów, nie ma konkretnych zadań. Trzymamy wszystko w głowie, która niestety nie służy do przechowywania, tylko do tworzenia idei. Czasem sporadycznie coś się przypomni akurat w tym momencie, co trzeba, ale przez większość czasu można czuć pewien nienazwany niepokój - "Mam dużo do zrobienia, ale nie wiem co. Po co czasem też nie." Leżąc spokojnie w łóżku wieczorem i zamykając powieki można dostać spontanicznego olśnienia i wyskoczyć z niego niczym wystrzelony pocisk - "O cholera! Miałem przecież zrobić jeszcze TO na jutro!".

Jeśli nie masz listy zadań do zrobienia, to moja skromna rada - załóż ją dokładnie w tej chwili. Albo po artykule za tydzień o listach zadań. Niech Twój umysł uwolni się od przechowywania informacji i zacznie być organem twórczym!

Moja lista mglistych idei


Drugi problem jest taki, że na tej liście często wcale nie ma zadań. Wielu ludzi posiada tam "mgliste idee, tego co chcieliby, żeby się wydarzyło".
Czy wiecie, że w badaniach xQ, prowadzonych przez organizację Stephena Coveya, w organizacjach, na pytanie "czy ludzie mają jasne, mierzalne cele pracy z wyznaczonym terminem ich realizacji" tylko 10% ludzi odpowiedziało twierdząco?

Wyobraźcie sobie, że wsiadacie do samochodów i wyruszacie w podróż. Jeden na dziesięciu kierowców wie, gdzie chce dojechać. Dziewięciu pozostałych po prostu jeździ, byle się przemieszczać, dla złudnego wrażenia postępu, czasem przybliżając się, a czasem oddalając od celu, bez żadnego planu i pomysłu. Czasem doświadczają olśnienia - "O! Właśnie tu chciałem dotrzeć!".

Spoglądając na listę swoich zadań do zrobienia każdy musi ocenić, czy to są prawdziwe zadania, czy też mgliste idee. Ale jak formułować dobre zadania?




Prawdziwe zadania


"Pomaluję pokój"
"Oddam auto do mechanika"
"Przesadzę kwiatki"

Czy to są zadania?

Są dwa pytania, które pomagają ocenić jak dobrze są sformułowane.

  1. Czy wiem jak zacząć? Czy gdybym teraz miał wstać i po prostu to zrobić to wiedziałbym jak?

  2. Czy jest jasne, kiedy zadanie jest skończone? Po czym poznam, że dotarłem do celu?
Pomaluję pokój. Tylko czy wiem jak zacząć? Niektórzy wiedzą, ale w moim wypadku trzeba najpierw kupić farbę. Tylko w jakim kolorze? Może podjadę na Wadowicką i wezmę próbnik kolorów. Mając próbnik coś wybiorę, zmierzę wielkość pokoju i oddając go kupię farbę. Mglista idea brzmi "Pomaluję pokój". Prawdziwe zadanie brzmi więc "pojechać na Wadowicką i wziąć próbnik kolorów" lub po prostu "Załatwić próbnik kolorów".

Oddam auto do mechanika. Tylko którego? Jeśli mam sprawdzony warsztat to po prostu muszę zadzwonić i się umówić na jakiś termin. Ale jeśli ostatnio spaprali robotę, muszę popytać ludzi o jakiegoś dobrego fachowca. Może wyślę maila w pracy i napiszę na facebooku wiadomość. Mglista idea brzmi "Oddać auto do mechanika". Zadanie brzmi "Zadzwonić do Caira i umówić się na remont" albo "Wysłać w pracy maila z pytaniem o dobrych fachowców i wrzucić to samo na facebooka".

Mógłbym również napisać sobie "popytać ludzi o dobrych fachowców". Tylko po czym poznać, że już dość ludzi spytałem? Dwóch, pięciu, a może dwudziestu? To już lepiej "Zbiorę 10 opinii od znajomych o warsztatach samochodowych".

Przesadzę kwiatki? A to już zadanie dla Was. Spróbujcie!

Porażka list

Mam nadzieję, że nikt nie będzie zakładał listy zadań tylko dlatego, że inni je mają.
Mam również nadzieję, że nikt nie będzie trzymał na nich mglistych idei, tylko konkretne zadania.
Po to właśnie są - kiedy widzimy realność celu i jasny pierwszy krok, aż chce się wyruszać.

Niektórzy zakładają listy i trzymając na niej długaśną, niekonkretną listę ogólnych stwierdzeń przeglądają raz na jakiś czas... by rzucić się w dowolne działanie, choćby miało być to i przeglądanie facebooka. Nazwiemy to później prokrastynacją.

A teraz jeśli masz jeszcze 5 minut, po prostu usiądź i wypisz sobie zadania. A potem zadając sobie dwa pytania do każdego z nich, odpowiedz czy są w przestrzeni prawdziwych, zapalających do działania zadań, czy niekonkretnych, rozmytych wyobrażeń o przyszłości, która jakimś cudem nadejdzie.


czwartek, 10 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy - Ocenianie innych

Tydzień temu zacząłem cykl o Porozumieniu Bez Przemocy. Dzisiaj pora na pierwszy krok - ocenianie innych.

Moja historia


Mimo wielu tygodni czytania, ćwiczenia, przemyśleń, krótkich wspólnych warsztatów, wciąż przyznaję, że jest to potwornie trudne i chcę się podzielić z Wami swoją drogą.

W swojej książce Marshall Rosenberg pisze
„Większość z nas od maleńkości mówi językiem, który zachęca nas do szufladkowania, porównywania, żądania i osądzania, nie zaś do uświadamiania sobie własnych uczuć i potrzeb.” 
Kiedy przysłuchuję się temu, co myślę, mówię i temu, co mówią inni, wpadam w zdumienie, jak ocenianie innych stało się dla nas niewidoczne i jak potwornie trudno się go pozbyć.
Spróbujcie dzisiaj przysłuchać się swoim myślom i słowom i uchwycić te momenty, w których pojawia się słówko "jesteś". Jesteś głupi. Jesteś nieodpowiedzialna. Jesteś bałaganiarzem. Jesteś niedokładny. Jesteś rozrzutna. Jesteś ...

Dlaczego to takie niebezpieczne


Kiedy pierwszy raz czytałem o rozróżnieniu spostrzeżeń i ocen, koncepcja wydawała się elegancka i pomocna, ale nie przełomowa. Zadumałem się jednak nad wynikami badań, które jasno pokazywały, że oceniający język kształtuje całe społeczeństwa.
„O.J. Harvey, profesor psychologii z uniwersytetu stanowego w Kolorado, prowadzi badania nad związkami między językiem a przemocą. Losowo wybrał fragmenty tekstów literackich z wielu różnych krajów i porównał częstotliwość, z jaką pojawiają się słowa, za pomocą których klasyfikuje się i osądza ludzi. Jego eksperyment dowiódł istnienia wyraźnej korelacji między częstym używaniem takich słów a przypadkami przemocy.” 
Muszę się przyznać, że wielokrotnie, słysząc kiedy ktoś mnie ocenia, wydaje osąd i mówi "jaki jestem", mam wbudowany odruch odwetu (zazwyczaj o większej sile...) albo podkulenia ogona i schowania się do dziury.

Czasami cały dom zaczyna płonąć od jednej zapałki...

Spostrzeżenia i oceny


Pierwszym krokiem Porozumienia Bez Przemocy jest rozróżnienie spostrzeżeń i ocen. Spostrzeżenie to fakt, który mogą potwierdzić inne osoby. Ocena to już moja interpretacja. Kiedy uczyłem się (i wciąż bardzo dużo się uczę!) zauważać, co jest spostrzeżeniem, a co interpretacją, ulżyło mi, bo zauważyłem jak bardzo ocena wpływa na moje emocje i że zupełnie inaczej patrzę na tę samą sytuację, jeśli przedstawię ją (nawet sobie!) jako obserwację.

  • "Ale z ciebie bałaganiarz", a może "widzę, że od trzech dni nie wyrzuciłeś śmieci, choć obiecałeś"?
  • "Nie można na tobie polegać", a może "spóźniłeś się na wczorajsze spotkanie 20 minut, a na zeszłotygodniowe 30 minut"?
  • "Jesteś bardzo rozrzutna", a może "wydałaś w ciągu zeszłego tygodnia 500zł na ubrania"?
  • "Straszny z ciebie leń", a może "zauważyłem, że od trzech dni wstajesz po dwunastej"?
  • "Jesteś niewrażliwy na ludzi", a może "wczoraj na spotkaniu ponad 10 razy przerwałeś ludziom, kiedy mówili"?
  • "Straszna z niego gaduła", a może "na ostatnich trzech spotkaniach mówił najwięcej" albo "na ostatnim spotkaniu słyszałam dwa piętnastominutowe monologi"?
  • "Ale ze mnie niezdara", a może "wylałam wodę ze szklanki na obrus"
  • "Idiota!", a może "to auto jedzie ponad 200km/h"

Oczywiście nie chodzi tutaj o festiwal perfekcjonizmu (czasem muszę sobie to powtarzać!), ale o świadomość, kiedy wypowiadam spostrzeżenie, a kiedy ocenę.
„Porozumienie Bez Przemocy bynajmniej nie wymaga od nas całkowitego obiektywizmu i powstrzymania się od wszelkich ocen. Jedyny wymóg stanowi rozgraniczenie spostrzeżeń i ocen.” 
„Hinduski filozof J. Krishnamurti stwierdził kiedyś, że dokonywanie spostrzeżeń przy równoczesnym powstrzymywaniu się od ocen dowodzi najwyższej inteligencji, jaka dostępna jest człowiekowi.”


Eksperyment


Staram się wykreślać różne słowa ze swojego słownika i przyglądać się, kiedy je wypowiadam. Muszę przyznać, że to bardzo trudne...
Zachęcam każdego do eksperymentu, do przyglądania się, kiedy z naszych ust wychodzą oceniające i niekonkretne słowa w stylu "ty zawsze", "nigdy", oceniające "jesteś", "nie potrafisz", "nie widzisz", "nie rozumiesz"...

Zadziwiające jak wiele może się wydarzyć między tym, co zauważymy lub co usłyszymy, a emocjami, które to wywoła. O emocjach napiszę więcej za tydzień, a te parę dni mam nadzieję poeksperymentujecie ze mną w wypowiadaniu spostrzeżeń i ocen w sposób świadomy. Jeśli macie swoje pomysły lub zmagania - zapraszam do komentowania!


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Co Ty tak właściwie chcesz zrobić?

Ile to razy w życiu stawiałem sobie różne cele, by później frustrować się, jak trudno mi do nich dotrzeć albo w ogóle zabrać za pierwszy krok? Bywało i tak, że chodziłem podekscytowany nową inicjatywą, by po miesiącu zadać sobie pytanie "co ja właściwie w tym widziałem?".
Znacie to?

Życiowy GPS


Osiąganie celów w naszym życiu bardzo lubię porównywać do jazdy samochodem z GPSem. Ostatnio pisałem o tym, jak ważne jest, żeby zanim się wyruszy ustalić gdzie się właściwie jest. Sam wielokrotnie pomijałem ten krok i później cierpiałem - postawiłem sobie cel i ruszałem w drogę, ale nie zauważyłem, że zaangażowałem się w zbyt wiele różnych aktywności, że nie dam rady czasowo, że na tle innych moich aktywności to jest mało ważne lub po prostu, że potrzebuję przerwy i odpoczynku. Jeśli masz ciągoty do bycia osobą ciągle zajętą to pewnie rozumiesz to aż za dobrze.

Ostatnio wszystkim osobom, które coś planują proponuję to szczerze i uczciwe ćwiczenie próby ustalenia gdzie się jest, zanim się wyruszy w podróż. Chodzi przecież o to, żeby być efektywnym, a nie po prostu zajętym.


Jaki jest cel?


Według badań xQ, które testują efektywność organizacji, mniej więcej 1 na 8 ludzi stawia sobie cele w taki sposób, że  wie jak je osiągnąć. A teraz wyobraźmy sobie takie samo podejście u kierowców. 1 na 8 otrzymuje miłym głosem sygnał od GPSa "jesteś na miejscu", pozostali po prostu jeżdżą, żeby jeździć, żeby mieć wrażenie, że się przemieszczają.

To jest zawsze potwornie trudne pytanie: co ja właściwie chcę osiągnąć?
Chcę biegać? To nie jest cel. Chcę biegać, żeby schudnąć? Nie, chcę biegać, żeby jak najdłużej być w dobrym zdrowiu i kondycji. Po zadaniu sobie paru pytań pomocniczych mogę stwierdzić, że w takim razie nie chodzi tylko o bieganie, ale i sposób w jaki się odżywiam, a nawet przeżywam emocje.
A jeśli chciałbym schudnąć to po co? Żeby ludzie mnie bardziej lubili? Może żebym ja sam siebie bardziej lubił?

Czy kiedy patrzysz na swoje cele to wiesz, kiedy Twój życiowy GPS powie Ci "jesteś na miejscu", czy chodzi po prostu o to, żeby sobie pojeździć?



Po czym poznam, że zmierzam w stronę celu lub robię krok do przodu?


Czasem potwornie trudno jest ustalić precyzyjny cel lub wyłania się on dopiero w trakcie działania. Nie można siedząc w domu idealnie zaplanować trasy, bo zawsze zdarzą się jakieś objazdy lub niespodziewane okoliczności.

W takich sytuacjach przydaje się pytanie, które pomaga sobie wszystko uporządkować: "po czym poznam, że zmierzam w stronę celu lub robię krok do przodu?". Jeśli chodzi o Twoje życie, aktywności, sporty, relacje, a może nawet całe życie?

Ostatnio stanąłem przed tym dylematem, kiedy myślałem o zespole w którym gram na gitarze. Odpowiedź na pytanie "po czym poznam, że się rozwijamy?" otworzyła całkiem nowe "klapki" w moim umyśle i była początkiem zmiany mojego myślenia.

Czy w najważniejszych dla Ciebie aktywnościach potrafisz regularnie odpowiedzieć na to, czy się rozwijasz i zmierzasz w stronę celu?

Jaki jest pierwszy lub następny krok?


Na koniec jedno z najważniejszych pytań, które nie pozwala po prostu siedzieć na kanapie i rozważać planów w nieskończoność: "jaki jest pierwszy lub następny krok?".

Mogę snuć wielkie wizje, plany, stawiać cele, ale na koniec trzeba wstać i popchnąć ten kamyczek, który może spowodować wielką lawinę dobrych rzeczy w moim życiu. Bardzo rzadko dzieje się to od samego myślenia.

Chcę pomalować pokój, żeby był bardziej przytulny, ale pierwszym krokiem jest podjechanie do sklepu, żeby wypożyczyć próbnik kolorów. Chcę przebiec półmaraton, ale pierwszym krokiem jest znalezienie dobrego programu treningowego albo wybranie się po buty i strój do biegania. Chcę zorganizować imprezę urodzinową, ale pierwszym krokiem jest zrobienie listy gości.

Jeśli wiesz o tym, że masz tendencję do teoretyzowania i przesadnego planowania, odkładania na później i zabierania się za "bzdury", ustalenie klarownego pierwszego kroku będzie w wielu sytuacjach bardzo pomocne.

Droga ważniejsza niż cel


W całej naszej podróży ważne jest, żeby nasz życiowy GPS umiał powiedzieć gdzie jesteśmy, dać nam poczucie, że zmierzamy w stronę celu, nawet jeśli wydaje się chwilowo, że się oddalamy oraz dać nam jasny komunikat, że dotarliśmy do celu, pora odpocząć i po jakimś czasie wyznaczyć nowy cel.
W końcu można spędzić podróż napiętym, zdenerwowanym na wszystkie nieprzewidziane okoliczności, w pośpiechu, ale również cieszyć się widokami i przygodami.

Zapraszam za tydzień na rozważanie o tym, jak wyznaczyć sobie pierwszy lub następny krok, który pozwoli ruszyć się z miejsca.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Porozumienie Bez Przemocy

Dzięki różnym ludziom i "zbiegom okoliczności" co jakiś czas trafiam na książkę, która pcha moje życie o całe lata świetlne do przodu. Dokładnie tak było z "Porozumieniem Bez Przemocy" Marshalla Rosenberga, któremu chcę poświęcić parę kolejnych artykułów.

Porozumienie Bez Przemocy


Czasem naprawdę się dziwię, jak to jest, że przy całym tym niezwykłym rozwoju świata, odkryciach technologii i medycyny, gadżetach i próbie okiełznania sił natury, w naszych relacjach wciąż jesteśmy tak ogromnie bezsilni. Tak dużo ludzi chce naprawdę dobrze, a jednak wychodzi jak zwykle. Ranimy się, patrzymy z rezygnacją, kombinujemy, a potem ranimy jeszcze bardziej.

Marshall Rosenberg większość swojego życia spędził właśnie rozwiązując konflikty między ludźmi, między zwaśnionymi plemionami, krajami i ich armiami i nie jest to zwykła teoria, a przepełnione praktyką wieloletnie doświadczenie. Czasem wystarczy zmienić punkt widzenia i całe postrzeganie się zmienia. Tak było w moim wypadku i paru innych ludzi, którzy "Porozumienie Bez Przemocy" dostali w swoje ręce w ostatnim czasie.

Potrzeby


Czytając tę książkę, zacząłem przyglądać się językowi, który wychodzi z moich ust i wchodzi do moich uszu pod zupełnie nowym kątem. Zobaczyłem ile w nim ocen, ale również mówienia o własnych potrzebach w bardzo zakamuflowany sposób. 

Kiedy ktoś się denerwuje, jest mu przykro, czuje się zrezygnowany, wściekły, ale również podekscytowany, czy radosny, tak naprawdę za wszystkim stoją niezaspokojone i zaspokojone potrzeby, które tak rzadko w klarowny sposób sobie uświadamiamy. Robimy uniki, mamy nadzieję, że ludzie się domyślą, wymyślamy całe strategie do których się przywiązujemy, a tak trudno jest nam je sobie uświadamiać i mówić o nich wprost.

"Strasznie mi przykro, kiedy mówisz o mnie 'głupi', bo ogromnie potrzebuję szacunku".
"Przepraszam, ale wkurzam się, kiedy ciągle mnie poprawiasz, bo potrzebuję autonomii i poczucia, że dam sobie radę".

Trudno jest się do tego przyznać, ale spora część naszych emocji, od smutku przez gniew po wycofanie, związana jest z zaspokojeniem lub niezaspokojeniem naszych potrzeb.


Oceny


Nie uświadamiając sobie swoich potrzeb i nie szanując potrzeb innych zaczynamy oceniać. Dużo oceniać. I coraz surowiej. Zamiast mówić o swoich niezaspokojonych potrzebach i uczuciach z tym związanych strzelamy w ludzi oceną, która ich rani i obraca przeciw nam. 

Zamiast odkryć w sobie potrzebę porządku nazywamy innych "syfiarzami", "bałaganiarzami" albo "niechlujami". Mając potrzebę harmonii mogę nazywać innych "bucami" albo "pieniaczami". "Łajzy", "głupki", "nieudacznicy" mogą być moją potrzebą rozwoju. 

Oceniać jest jednak dużo łatwiej niż wejrzeć w siebie i uświadomić sobie jaką mamy potrzebę i jakie emocje w związku z tym odczuwamy.

Tak wielu ludzi, kiedy dociera do swoich potrzeb i nawet je wypisuje, opłakuje to, jak wiele razy zostały niezaspokojone. Później nareszcie są wolni, jak balon z którego uszło powietrze, a który był na granicy pęknięcia.

Obserwacja


Jeśli "Porozumienie bez przemocy" jest Ci zupełnie obce, możesz się zaopatrzyć w książkę, poczytać o tym, dołączyć do jakiejś grupki, która to praktykuje, ale możesz również przez następny tydzień po prostu przyglądać się językowi swojemu i innych ludzi.

Kiedy widzisz, że ktoś jest smutny, zły, czasem może nawet krzyczy albo wybucha płaczem, spróbuj dotrzeć do potrzeb. Te wszystkie emocje mają swoje źródło. Nie znoszę przykładowo, gdy mówi się "nie płacz". Przecież ten płacz coś wyraża, jest jakiś smutek, który trzeba z siebie wypuścić. To właśnie ci ludzie, którzy nie "wypuszczają" z siebie emocji w zdrowy sposób będą później najsurowiej oceniać i ranić.

Zapraszam do całego cyklu na ten temat. Przez kolejne artykuły opowiem trochę o ocenach, emocjach, potrzebach i prośbach. I o prawdziwej empatii, która się z tego rodzi.